niedziela, 30 września 2012

Najlepsze filmy III kwartału w polskich kinach



Jak co kwartał, przedstawiam listę 10 ulubionych filmów, które w ostatnich miesiącach miały premiery w polskich kinach. Obok każdego z tytułów - w charakterze uzasadnienia wyboru - zamieszczam fragment swojej recenzji. Zapraszam do lektury!


1. Raj: miłość (Ulrich Seidl)



 "(...)Charakterystyczna dla austriackiego reżysera strategia polega na tym, że równie bolesnej konstatacji nie kwituje jakąkolwiek melancholią. Brak wiary w bohaterów i niechęć do zapewniania widzowi fałszywego pocieszenia wyzwala u Seidla głębokie pokłady czarnego humoru. Właśnie obecność tego elementu w największym stopniu odróżnia film Austriaka od podobnych dzieł w rodzaju „Na południe” Laurenta Canteta. W egzystencjalnej pustce „Raju...” sarkastyczny chichot Seidla wybrzmiewa tym bardziej donośnie.)" Hiro 9/2012


2. Pozdrowienia z raju (Brillante Mendoza)


 "(...) W pozbawionej stylistycznego rozbuchania i histerycznego patosu `a la Hollywood wizji reżyser nie stara się mitologizować ani sprawców, ani ofiar. Ukazani w „Pozdrowieniach...” terroryści bardziej niż religijnych fanatyków przypominają biznesmenów, którzy doskonale poradziliby sobie w korporacyjnej rzeczywistości. Zakładnicy natomiast nie wykazują zdolności do jakiegokolwiek heroizmu. Mendoza próbuje dotrzeć do prawdy o swoich bohaterach raczej poprzez ukazanie ich psychicznej kruchości i fizycznego wycieńczenia." Film 9/2012


3. Alpy (Giorgios Lanthimos)


 "W "Alpach" Giorgios Lanthimos wspina się na wyżyny swoich umiejętności. Grecki reżyser bynajmniej nie ogranicza się do powtórzenia tez zawartych w "Kle". "Alpy" stanowią twórczą kontynuację autorskiego stylu zaproponowanego w poprzednim filmie Lanthimosa. Grekowi po raz kolejny udało się zamanifestować wyrazistą krytykę społeczną ubraną w atrakcyjny kostium surrealizmu. " Dziennik, 24.08.2012


4. Jesteś bogiem (Leszek Dawid)



"(...)"Jesteś Bogiem" ma w sobie siłę, która objawia się nam po to, by powiedzieć: możesz! Wystarczy tylko uświadomić sobie istnienie tej szansy i idących za nią konsekwencji. Tragiczny los Magika boleśnie przypomina, że próba nie zawsze musi zakończyć się sukcesem. Właśnie podjęty przez bohatera wysiłek zbudował jednak jego legendę." Dziennik, 21.09.2012


5.  Ted (Seth McFarlane)


"(...) MacFarlane potrafi płynnie przejść od dosadności do wyrafinowania, a abstrakcyjny charakter części dowcipów zrównoważyć czytelnymi odniesieniami do świata popkultury. Nawet gdy reżyser przekracza chwilami granice dobrego smaku, można usprawiedliwić to tkwiącym w jego opowieści łobuzerskim wdziękiem.", Dziennik, 7.09.2012


6. Akacje (Pablo Giorgelli)


""Akacje" to przewrotne kino drogi zrealizowane na przekór ogranym schematom własnego gatunku. Brawurowy debiut Pablo Giorgellego sprawnie porusza się w przestrzeni między realizmem a tajemnicą, dystansem a bliskością, stagnacją a przemianą. ", Dziennik 24.08.2012


7. Oburzeni (Tony Gatlif)



"Trudno wyobrazić sobie reżysera, który nadawałby się do zrobienia filmu o Ruchu Oburzonych lepiej niż Tony Gatlif. Twórca "Exils" dawał gwarancję, że relacja z masowych protestów przeciw korupcji, dyktatowi systemu bankowego i braku perspektyw na rynku pracy nie zamieni w beznamiętne sprawozdanie. Gatlif przypomniał, że żywiołem jego kina są emocje i nadał "Oburzonym" charakter wykrzykiwanego z pasją sloganu ", Film 07/2012


8. Cztery lwy (Chris Morris)


"(...) Inaczej niż Tarantino, Morris nie wyraża jednak perwersyjnej fascynacji ekranową przemocą. Choć nieporadne działania bohaterów kilkakrotnie doprowadzają do rozlewu krwi, zamierzona kuriozalność tych scen ujmuje je w niemożliwy do przeoczenia nawias. Im bliżej zakończenia, tym stężenie absurdu w „Czterech lwach” staje się coraz większe. Rozgrywający się w trakcie dorocznego londyńskiego maratonu finał z anarchizującą radością sprzeniewierza się wszelkim regułom ekranowej logiki.", Kino 04/2012


9.  Siostra twojej siostry (Lynn Shelton)


"Shelton pozostaje jedną z niewielu reżyserek, które autentycznie zasługują na niemiłosiernie nadużywane porównania do Woody'ego Allena. Imię jednej z bohaterek wespół z fabułą odnoszącą się do skomplikowanych relacji uczuciowych budzi skojarzenia zwłaszcza z filmem "Hannah i jej siostry". Tak jak arcydzieło Allena, opowieść Shelton stawia intrygujące pytania o granice między miłością a zazdrością, lojalnością a niezależnością, namiętnością, a samokontrolą.", Dziennik 31.08.2012


10. Wiedźma wojny (Kim Nguyen)


"Kanadyjski reżyser Kim Nguyen wydaje wojnę hollywoodzkim kliszom. W swoim podejściu do problematyki egzotycznej dla zachodniego odbiorcy unika zarówno melodramatycznej ckliwości, jak i neokolonialnego protekcjonalizmu. Pod tym względem przypomina Joshuę Marstona, który w niedawnym "Przebaczeniu krwi" potrafił wiarygodnie ukazać na ekranie hermetyczną rzeczywistość albańskiej prowincji.", Dziennik 21.09.2012





sobota, 29 września 2012

Aktorka (nie)pokorna- rozmowa z Isabelle Huppert





Od wczoraj w polskich kinach możemy oglądać "Pozdrowienia z raju" Brillante Mendozy. To jedna z ciekawszych premier ostatnich miesięcy, której będę chciał poświęcić na blogu sporo miejsca. Na pierwszy ogień - wywiad z Isabelle Huppert, która opowiada o unikatowym charakterze swojej roli, pokorze wpisanej w zawód aktorki i stosunku do kina Mendozy. Zdradzę, że w ostatnim czasie nie było to moje jedyne spotkanie z Huppert, a za kilka miesięcy powinno dojść do publikacji jeszcze dłuższej i szerszej tematycznie rozmowy. Całość wywiadu o "Pozdrowieniach z raju" ukazała się we wrześniowym numerze "KINA".


Piotr Czerkawski: Brillante Mendoza przyznawał, że zaproponował pani udział w „Pozdrowieniach z raju”, gdyż chciał zobaczyć jak poradzi sobie pani w nietypowej dla siebie roli. Istotnie, Therese, która na ponad rok staje się zakładniczką terrorystów ma niewiele wspólnego z  bohaterkami filmów Chabrola czy Hanekego. Czy właśnie dlatego zdecydowała się pani na przyjęcie tej propozycji?

Isabelle Huppert: Potraktowałam „Pozdrowienia...” jako przygodę i od początku wiedziałam, że będę chciała dać mu wszystko to, czego nie mogłam zaprezentować w poprzednich filmach. Inna sprawa, że Therese nie daje się porównać do moich innych bohaterek choćby dlatego, że nie ma w sobie właściwie żadnych cech charakterystycznych. Na tym zresztą polega chyba istota bycia zakładnikiem- pod wpływem okoliczności stopniowo musisz zapomnieć o swojej tożsamości. Oczywiście, na początku filmu kolejni bohaterowie – na polecenie terrorystów – przedstawiają się i mówią o sobie: „Jestem bankierem, dziennikarzem, działaczem humanitarnym...”, ale potem to wszystko przestaje mieć znaczenie. Liczy się tylko instynkt przetrwania i odporność na strach. Wytworzona w ten sposób anonimowość odbiera nam jakiekolwiek poczucie intymności. Myślę, że między innymi o tym Mendoza chciał opowiedzieć w swoim filmie.

Niedookreślenie postaci Therese potwierdza dodatkowo wybrana przez nią profesja. Jako działaczka humanitarna, pani bohaterka nie dba o rozwój własnego ego i definiuje się głównie poprzez działalność na rzecz innych.



Taka postawa wymaga od  Therese przede wszystkim ujmującej skromności. Zagranie bohaterki, która nie stara się występować przed szereg i rozumie swoją rolę jako bycie częścią zbiorowości w pewnym sensie nauczyło mnie pokory. Zrozumiałam, że aktorka w ekipie filmowej zajmuje w gruncie rzeczy bardzo podobną pozycję.
 

 (...)

Jakie znaczenie miało dla pani to, że za kamerą „Pozdrowień...” stanie akurat  - uważany za ulubieńca najważniejszych festiwali filmowych na świecie - Brillante Mendoza?

Zanim zaczęliśmy zdjęcia, obejrzałam kilka poprzednich filmów Mendozy i byłam pod wielkim wrażeniem jego wszechstronności. „Babcia” bardzo różni się przecież od „Masakry”, nieprawdaż? To wszystko potwierdza tylko, że Mendoza dysponuje niezwykłą twórczą wolnością. Ma w sobie kreatywność dziecka, które dopiero odkrywa język filmu i chce się nim bawić, eksperymentować. Jestem pewna, że takie podejście będzie przynosić mu coraz większe korzyści.
 


Więcej w październikowym  KINIE

poniedziałek, 24 września 2012

Fałszywe uśmiechy, wystudiowane pozy - recenzja "Zakochanej bez pamięci" Sylvie Testud



Film Sylvie Testud zalotnie uśmiecha się do widza, ale ta postawa nie wydaje się niczym więcej niż wystudiowaną pozą. Pełnometrażowy debiut reżyserski znanej aktorki ma w sobie te same wady, które przesądziły o klęsce „Sponsoringu” Małgorzaty Szumowskiej. Film, będący pozorną krytyką mieszczańskiej moralności, w praktyce zamienia się w jej zakamuflowaną apoteozę.

(....)



Zamiast odwagi w zmienianiu swojego życia, Testud promuje bezproduktywną wiarę w możliwość powrotu do dawnego porządku. Ze względu na brak chemii między bohaterami trudno zresztą uwierzyć w ich ostateczne pojednanie. Podejrzanie łatwo rozbudzone uczucie wytrzyma najpewniej tylko do następnej małżeńskiej kłótni.

Więcej w miesięczniku FILM

niedziela, 23 września 2012

Karabiny i talizmany - recenzja "Wiedźmy wojny"





Kanadyjski reżyser Kim Nguyen wydaje wojnę hollywoodzkim kliszom. W swoim podejściu do problematyki egzotycznej dla zachodniego odbiorcy unika zarówno melodramatycznej ckliwości, jak i neokolonialnego protekcjonalizmu. Pod tym względem przypomina Joshuę Marstona, który w niedawnym "Przebaczeniu krwi" potrafił wiarygodnie ukazać na ekranie hermetyczną rzeczywistość albańskiej prowincji. Zadanie postawione sobie przez Nguyena wydaje się jeszcze trudniejsze.

Kanadyjski reżyser postanowił pochylić się z kamerą nad specyfiką krwawych konfliktów etnicznych nawiedzających do niedawna społeczność Konga. Na całe szczęście do opisu obcej kultury reżyser postanowił użyć wyłącznie jej własnego języka. Pewnie dlatego zdecydował się utrzymać "Wiedźmę wojny" właśnie w konwencji współczesnej baśni, w której delikatność na każdym kroku miesza się z brutalnością.

(....) Więcej w Dzienniku

sobota, 22 września 2012

Spełniona obietnica - recenzja "Jesteś bogiem" Leszka Dawida









Leszek Dawid nie przestraszył się presji i swoistego fatum ciążącego nad filmem o zespole Paktofonika. Perypetie związane ze scenariuszem autorstwa Macieja Pisuka z powodzeniem mogłyby przecież stać się tematem na osobny film. Z dniem premiery "Jesteś Bogiem" wszystko to staje się jednak nieważne. Teraz liczy się wyłącznie świadomość, że gotowy produkt spełnia pokładane w nim nadzieje. Opowieść o Paktofonice nie przypomina ani fanowskiej hagiografii, ani encyklopedycznej notki na temat kulturowego fenomenu lat 90. Fabuła Dawida ma szansę stać się dla dzisiejszych dwudziestoparolatków tym, czym dla ich młodszych kolegów okazała się "Sala samobójców" Jana Komasy. "Jesteś Bogiem" to potencjalny film pokoleniowy, który odwoła się do doświadczeń i emocji uświadamiających grupie ludzi, że tworzą jedyną w swoim rodzaju wspólnotę.

Opowieść Dawida ujmuje precyzją w odtworzeniu polskich realiów lat 90. "Jesteś Bogiem" to nie podszyte dresiarską zuchwałością "Młode wilki" ani wydumana "Szamanka". Twórca "Baru na Viktorii" w swoim nowym filmie wciąż spogląda na rzeczywistość z dawną precyzją dokumentalisty. "Jesteś Bogiem" stanowi również konsekwentne rozwinięcie strategii formalnej obranej przez reżysera przy jego fabularnym debiucie – "Ki". Dawid wciąż podąża wraz z kamerą za swoim bohaterem i podporządkowuje mu rytm oraz nastrój opowieści. Dzięki temu w "Jesteś Bogiem" zyskujemy szansę, by spoglądać na rzeczywistość w taki sposób, w jaki mogli patrzeć na nią członkowie Paktofoniki ze szczególnym uwzględnieniem Magika.

(....)

Kultowa piosenka i wyrastający z jej ducha film skrywają w sobie jednak jeszcze inne znaczenie, szczególnie istotne z perspektywy współczesnego widza. W dobie kryzysu na rynku pracy, rosnącego poczucia bezsilności i nieustających obaw o przyszłość reżyser proponuje nam opowieść o konieczności wzięcia losu w swoje ręce. "Jesteś Bogiem" ma w sobie siłę, która objawia się nam po to, by powiedzieć: możesz! Wystarczy tylko uświadomić sobie istnienie tej szansy i idących za nią konsekwencji. Tragiczny los Magika boleśnie przypomina, że próba nie zawsze musi zakończyć się sukcesem. Właśnie podjęty przez bohatera wysiłek zbudował jednak jego legendę.

Więcej w piątkowym Dzienniku


czwartek, 20 września 2012

Magik ucieka z pola widzenia - wywiad z Leszkiem Dawidem






 W wywiadzie dla "Dwutygodnika" Leszek Dawid opowiada mi o podążaniu z kamerą za postacią Magika, podobieństwie "Jesteś bogiem" do swoich poprzednich filmów i stagnacji w jakiej znalazło się polskie społeczeństwo po transformacji ustrojowej.

(...)


Piotr Czerkawski: Nie jest tajemnicą, że nigdy nie byłeś fanem tego rodzaju muzyki. W jaki sposób udało ci się zdobyć akceptację ludzi hip-hopu i namówić ich do współpracy przy filmie?

Leszek Dawid
: Rahim i Fokus zaakceptowali scenariusz, a potem konsultowali przygotowania z aktorami. Kluczowym momentem była konfrontacja z obrazem na ekranie. Nie bez obaw zdecydowałem się pokazać im film w końcowej fazie montażu. Dotknął ich i poruszył. To było dla mnie bardzo ważne, że ci, o których opowiadam, nie patrzą na film w kategoriach „jak wyglądam na ekranie”, ale odbierają go bardzo emocjonalnie. To zdjęło ze mnie część ciężaru.

A nie obawiałeś się, że skoro muzyka Paktofoniki nie była częścią twojej młodości, to opowieść o zespole nie zaangażuje cię emocjonalnie?

Nie było takiego niebezpieczeństwa, bo „Jesteś Bogiem” od początku wywoływało u mnie duże emocje. Tyle że na zupełnie innej płaszczyźnie. Zafascynowała mnie postać tragicznie zmarłego lidera grupy – Magika. Natomiast to, że nie podchodziłem do filmu o Paktofonice z perspektywy fanowskiej, wydało mi się tylko pomocne. Tak samo zresztą jak i świadomość, że nie kręcimy filmu w rok lub dwa po śmierci Magika, lecz zyskaliśmy znacznie większy dystans czasowy. Od opisywanych wydarzeń minęło już ponad 10 lat...

Gdyby Magik spotkał się z bohaterką twojego poprzedniego filmu – „Ki”, pewnie nie mieliby sobie nic ciekawego do powiedzenia. Mimo wszystko myślę, że w tych dwóch fabułach można znaleźć pewien wspólny mianownik, chociażby charakterystyczną dla ciebie wrażliwość dokumentalisty.


Nigdy nie myślę o tym na planie, ale wydaje mi się, że może ona podświadomie przejawiać się w moim głębokim przywiązaniu do opisywanych postaci. Jeśli nie wiem, jak nakręcić daną scenę, staram się po prostu podążać za bohaterem i zobaczyć, dokąd mnie zaprowadzi. W „Jesteś Bogiem” to zadanie było znacznie trudniejsze niż w „Ki”, bo Magik często uciekał mi z pola widzenia i wcale nie chciał, żebym za nim szedł. To typ bohatera introwertycznego, który większość emocji przeżywa w swoim wnętrzu. Moim obowiązkiem było jedynie dojść jak najbliżej granicy, do jakiej on sam chciał mnie dopuścić.

(....)

Twoje myślenie wydaje mi się charakterystyczne dla człowieka, który wszedł w dorosłe życie w momencie transformacji ustrojowej. Ciekaw jestem, jak z perspektywy czasu oceniasz jej efekty w Polsce?

Martwi mnie to, że coraz rzadziej stawiamy sobie wyzwania. Jako społeczeństwo pogrążamy się w pewnej stagnacji. Chyba trochę na to za wcześnie, bo nie doszliśmy jeszcze do momentu, w którym moglibyśmy być z siebie dumni. Niestety, w naszej mentalności zakorzeniło się myślenie, że jeśli łatwo coś dostajemy, to z miejsca się tym zadowalamy. W ten sposób systematycznie tracimy niezbędną do życia fantazję. Choć przez ostatnie 20 lat zrobiliśmy jako społeczeństwo duży postęp, stajemy się po prostu nudni.

W czasach twojej młodości rzeczywistość była mniej uporządkowana, a pole manewru znacznie większe?

Po ukończeniu technikum rozglądałem się wokół, miałem różne pomysły, ale nie do końca wiedziałem jeszcze, co chcę robić w życiu. Tyle że ta świadomość wcale mi nie przeszkadzała. Podobne myśleli niemal wszyscy moi znajomi. Dziś natomiast o taką postawę byłoby znacznie trudniej. Gdyby ktoś powiedział, że po maturze bierze sobie rok wolnego, żeby pojeździć po świecie i zastanowić się nad swoją przyszłością, nie miałby na to szans. Jeśli nie studiujesz dwóch kierunków i nie biegasz od stażu do stażu, nie istniejesz.

(....) Więcej na stronach Dwutygodnika


środa, 19 września 2012

TYLKO KRÓTKO, PROSZĘ: recenzja "Kochanka królowej" Nikolaja Arcela




„Kochanek królowej” nie przynosi spodziewanej satysfakcji. Film Nikołaja Arcela razi widoczną od pierwszych chwil  wewnętrzną sprzecznością. Opowieść o naturze postępu przyjęła zaskakująco konserwatywną formę. Z przewidywalnym wątkiem miłosnym i niedbale naszkicowanymi bohaterami „Kochanek” pozostaje tylko bękartem klasycznego melodramatu.  Film Arcela jest świetnie zagrany i wyreżyserowany pewną ręką, ale też rozczarowująco ubogi intelektualnie. Ambicje twórców ograniczają się właściwie do powtórzenia komunałów o nieskazitelnych dobrodziejstwach niesionych przez epokę Oświecenia. Trudno zresztą oprzeć się wrażeniu, że bardziej niż polityczne reformy i ideologiczne manifesty interesują Arcela łóżkowe harce bohaterów. Postępowy doktor Struensee w tej sytuacji przypomina chutliwą wersję swojskiego Judyma. Urodziwy mężczyzna nie tylko budzi z apatii kraj, lecz także przywraca satysfakcję seksualną zaniedbywanej przez męża królowej. W przypadku filmów o emancypacji poprzez rozkosz zdecydowanie bardziej od nabzdyczonego „Kochanka” wolę jednak „Romantyczną historię wibratora”.


Kochanek królowej
Reżyseria: Nikolaj Arcel
Ocena: 4/10

sobota, 15 września 2012

SZALEŃSTWO KATALOGOWANIA: Ulubione filmy Nowej Fali



W ostatnim czasie postanowiłem przywrócić do swojego słownika zapomniane określenie "urlop". Wakacje bynajmniej nie zwalniają jednak umysłu od tendencji do myślenia o kinie. Zwłaszcza, że kierunek, w którym się wybieram pociąga za sobą całe bogactwo filmowych konotacji. Z tej okazji postanowiłem zamieścić na blogu niezobowiązujący ranking ulubionych tytułów francuskiej Nowej Fali. Bardziej niż na precyzyjnej klasyfikacji i powtarzaniu tytułów regularnie umieszczanych przeze mnie także w innych zestawieniach zależy mi na wspomnieniu konkretnych twórców i mniej znanych filmów. Wszystkie łączy jednak to, że swego czasu zrobiły na mnie duże wrażenie. Żeby zawęzić kryteria poszukiwań skupiłem się na uznanym za "New Wave Era" okresie 1958- 1964.


 Antoine i Colette (Antoine et Colette), 1962, Francois Truffaut






















Cleo od 5 do 7 (Cleo de 5 a 7), 1962, Agnes Varda

 














Hiroszima, moja miłość (Hiroshima, Mon Amour), 1959, Alain Resnais





















Historia wody (Une histoire d'eau), 1961, Jean- Luc Godard, Francois Truffaut



















 Moderato Cantabile, 1960, Peter Brook






Piekareczka z Monceau (La boulangère de Monceau), 1963, Eric Rohmer





















Piękny Sergiusz (Le beau Serge), 1958, Claude Chabrol






















Strzelajcie do pianisty (Tirez sur le pianiste), 1960, Francois Truffaut





















Zazie w metrze (Zazie dans le métro), 1960, Louis Malle






















Żyć własnym życiem (Vivre sa vie: Film en douze tableaux), 1962, Jean - Luc Godard



piątek, 14 września 2012

Klęska popowych bitników- recenzja "W drodze" Waltera Sallesa


Adaptacja "W drodze" zabrnęła w ślepą uliczkę. Film Waltera Sallesa zrobił ruchowi bitnikowskiemu tę samą krzywdę, którą "Wszystko, co kocham" Jacka Borcucha wyrządziło polskiemu punkowi.
Ekranowa wersja powieści Jacka Kerouaca niemiłosiernie spłyca opisywany przez siebie kulturowy fenomen, a jego współtwórców poddaje daleko posuniętej infantylizacji. W filmie Sallesa pozornie gorliwi buntownicy przypominają dzieciaki z dobrych domów, które wymknęły się rodzicom na popołudniową wycieczkę.

(...)

Dlaczego nie udało się osiągnąć tego samego w przypadku "W drodze"? Podczas oglądania filmu można odnieść wrażenie, jakby Salles przestraszył się ciążącej na nim odpowiedzialności. Wirtuozerska powieść Kerouaca od dawna uważana była za niefilmową, a zmierzenia się z nią odmówili swego czasu tacy mistrzowie, jak Francis Ford Coppola czy Jean-Luc Godard. Świadom maestrii pisarza Brazylijczyk nawet nie próbował się z nim ścigać. Zamiast gazu wcisnął hamulec i dojechał do mety w niezwykle zachowawczym stylu. Książka Kerouaca pachniała podłą whisky i popalaną ukradkiem marihuaną. W swojej stylistycznej dezynwolturze przypominała hipnotyczną jazzową improwizację. Salles zadowolił się wyłącznie mdłym brzmieniem popowej ballady.


Cały tekst ukazał się w Dzienniku

czwartek, 13 września 2012

Więcej odwagi - podsumowanie 69. Festiwalu Filmowego w Wenecji




"Więcej odwagi!" krzyczę - w manierze bohaterów klasycznych włoskich filmów - do dyrektora Alberto Barbery w tekście podsumowującym festiwal w Wenecji. Poniżej przytaczam fragmenty artykułu, który w całości ukazał się w najnowszym numerze "Tygodnika Powszechnego".



Podczas tegorocznego festiwalu najważniejszymi osobami w Wenecji nie byli wcale gwiazdorzy kina: Joaquin Phoenix, Pierce Brosnan czy Isabelle Huppert. Tym razem w kuluarach znacznie częściej szeptano nazwisko Alberta Barbery. Kilka miesięcy temu sześćdziesięciodwuletni Włoch – po raz drugi w karierze - został mianowany dyrektorem weneckiego festiwalu. Podstawowe zadanie Barbery polegało na tym, żeby jak najwyraźniej odróżnić się od swego poprzednika – powszechnie krytykowanego Marco Muellera. Świadomy swej misji nowy dyrektor przedstawił swoisty program naprawczy, który miał pomóc weneckiej imprezie w odzyskaniu nadwątlonego w ostatnich latach prestiżu. 69. edycja festiwalu udowodniła, że rewolucyjne zapowiedzi Barbery spełniły się tylko połowicznie. Obrany przez niego kierunek zmian pozwala jednak patrzeć na przyszłość słynnego festiwalu z pewną nadzieją.

Nazwiska to za mało

Wenecji nie udało się w tym roku potwierdzić przewagi nad konkurencyjnym festiwalem w Toronto. Rozpoczynająca się w podobnym terminie impreza od kilku lat zyskuje na znaczeniu zwłaszcza na rynku amerykańskim. W odwróceniu tej tendencji niewiele pomogło Barberze zaproszenie do festiwalowego konkursu mistrzów kina rodem z USA. Brian De Palma nie udzielił w Wenecji praktycznie żadnego wywiadu, a Paul Thomas Anderson z niechęcią odnosił się do pytań dziennikarzy nawet w trakcie konferencji prasowej. Obaj twórcy sprawiali wrażenie jakby przyjechali do Włoch na wakacje. Prawdziwą promocję swoich filmów zaczynają, jakżeby inaczej, w Toronto.


Nieprawdziwe okazały się także zapowiedzi jakoby Barbera miał zrezygnować z – będącego od kilku lat prawdziwą bolączką festiwalu - nachalnego promowania włoskiego kina. Zarówno „E stato il figlio” Daniela Cipriego, jak i „Un Giorno speciale” Franceski Comencini należały do najsłabszych filmów w konkursowej stawce. Honor gospodarzy musiał obronić dopiero klasyk Marco Bellocchio ze zrealizowanym w gwiazdorskiej obsadzie dramatem „La Bella Addoramentata”.

Przyznawanie włoskim filmom swoistych „punktów za pochodzenie” okazało się zresztą częścią szerszego problemu z weneckim festiwalem. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że niektóre tytuły zakwalifikowały się do tegorocznego konkursu tylko dzięki dawnym zasługom ich słynnych reżyserów. Nie sposób na przykład pojąć, co urzekło festiwalowych selekcjonerów w japońskim „Outraged: Beyond”. Film zapowiadany jako kino akcji miał w sobie dynamikę słuchowiska radiowego. Tyle tylko, że za jego reżyserię odpowiada hołubiony na festiwalu Takeshi Kitano, który w ostatnich latach przyjeżdżał do Wenecji z niemal każdym swoim filmem. Jeszcze bardziej spektakularna porażka stała się udziałem Terrence’a Malicka. Twórca opromieniony niedawną Złotą Palmą za „Drzewo życia” pokazał w Wenecji melodramat „To the Wonder”. Najlepszą recenzję tej kaznodziejskiej opowieści o rozpadzie związku przygotowali obecni na porannym pokazie dziennikarze. Dzięki nim film Malicka okazał się bodaj jedynym tytułem z tegorocznego konkursu, który został pożegnany przeciągłymi gwizdami. (...)


Dalszy ciąg tekstu można przeczytać w "Tygodniku Powszechnym".

piątek, 7 września 2012

Najlepsze filmy festiwalu w Wenecji



Choć festiwalowy werdykt poznamy dopiero jutro, już teraz przedstawiam swoją listę życzeń i subiektywny wybór najlepszych filmów festiwalu. Uzasadnienia decyzji pozostaną lapidarne, ale tylko dlatego, że już niebawem przyjdzie czas na znacznie bardziej złożone podsumowania. Zapraszam!


Złoty Lew dla najlepszego filmu: "Raj: wiara" (Paradise: Faith), Ulrich Seidl






"Viridiana" dla oldbojów, czyli film o napięciu między pruderią a perwersją. Błyskotliwy suplement dla "Jezu, ty wiesz". Najlepszy z fabularnych filmów Ulricha Seidla.


Grand Prix: "Spring Breakers", Harmony Korine


 

Wielki powrót Harmony'ego Korine'a. Krytyka popkultury dokonana przy mistrzowskim użyciu jej własnego języka.


Najlepszy reżyser: Olivier Assayas, "Apres Moi" ("Something in the Air")



Znakomicie opowiedziany film o dojrzewaniu w atmosferze politycznej gorączki. Młodzieńczy idealizm łączy z inteligentną ironią


Wyróżnienie: Brillante Mendoza "Thy Womb" (Sinapupunan)- Zaskakująca przemiana Mendozy z badacza przemocy w podejrzliwego etnografa. "Przełamując fale" i "Monsunowe wesele" w jednym


Najlepszy scenariusz: Paul Thomas Anderson "The Master"



Dekonstrukcja amerykańskich mitów dokonana w sposób jeszcze bardziej przejrzysty niż w "Aż poleje się krew". Najlepszy film Paula Thomasa Andersona obok "Magnolii".


Wyróżnienie:  Marco Bellocchio, Veronica Raimo, Stefano Rulli "Bella addormentata"- Niepozbawiony buntowniczego pazura film włoskiego klasyka, który wpisuje intymny dramat w kontekst polityczny.


Najlepszy aktor: James Franco "Spring Breakers"




Najlepsza aktorka:  Maria Hofstätter "Raj: wiara"




Najlepszy film spoza konkursu: "Me Too" Aleksieja Bałabanowa




Pijacki "Dekameron" i senny koszmar Andrieja Tarkowskiego. Skarykaturyzowana "Strefa" służy reżyserowi za przestrzeń okrutnie ironicznej bajki o poszukiwaniu szczęścia. A wszystko w oparach podłej wódki, rubasznych dowcipów i rockowych ballad.


Złoty Paw dla najgorszego filmu festiwalu: "To The Wonder" Terrence'a Malicka 



"Drzewo życia" z bizonami zamiast dinozaurów i egzaltacją uzupełniającą zwyczajowy patos. Połączenie katolickiej mszy, grafomańskiego wiersza i spotu sieci Ikea