Dziś na polskie ekrany trafia wreszcie "Ki". To subtelny film obyczajowy, który stanowi idealną przeciwwagę dla pompatycznej "Bitwy Warszawskiej" Jerzego Hoffmana. O tym dlaczego warto wybrać się na niego do kina rozmawiam z reżyserem filmu Leszkiem Dawidem.
Piotr Czerkawski: Odnoszę wrażenie, że współczesne polskie kino cierpi na brak interesujących postaci kobiecych. tytułowa bohaterka „Ki” zdecydowanie wyróżnia się na ich tle.
Leszek Dawid: Nie lubię pracować z tezą, więc nigdy nie myślałem o „Ki” jako filmie, który ma stworzyć nowy wizerunek kobiety w polskim kinie. Chciałem raczej zakwestionować powszechne przekonanie, że bohater musi być sympatyczny. Postanowiłem opowiedzieć o postaci, z którą niekoniecznie chcielibyśmy się zaprzyjaźnić, ale mimo to potrafilibyśmy się z nią chociaż częściowo zidentyfikować. Ki żyje w specyficznym środowisku, gdzie ludzie nie mają dla siebie czasu i nawiązują wyłącznie powierzchowne relacje. Bywa zarozumiała, arogancka i wyrachowana. I właśnie dlatego wydała mi się interesująca.
Najciekawsze wydaje mi się to, że Ki doskonale trafia w swój czas. Stara się żyć własnym życiem, nie bardzo licząc się z tym, czego oczekują od niej inni.
Pozycja kobiety w naszym społeczeństwie jest coraz silniejsza. I całe szczęście. Niemniej jednak, stereotyp Matki Polki, która musi podporządkować całe swoje życie wychowaniu dziecka, wciąż jest popularny. Dla tych, którzy tak myślą, Ki może być trudna do zaakceptowania. Moja bohaterka musi samotnie opiekować się synkiem, a jednocześnie nie zamierza rezygnować z samorealizacji. Nie jest wyrodną matką, ale nie chce, żeby jej życie toczyło się między lodówką, zmywarka i pralką. Wierzy, że dziecko będzie szczęśliwsze, gdy ona sama poczuje się spełniona. Absolutnie zgadzam się z takim podejściem. Choć mam do Ki różne zastrzeżenia, akurat w tej kwestii bardzo jej kibicuję.
Kolorowa rzeczywistość Ki zostaje zderzona z bezbarwnym światem mężczyzn, którzy nieudolnie próbują wypełniać swoje społeczne role. Dlaczego zdecydował się pan na tak wyrazisty kontrast?
Faceci boją się niezależności i pewności siebie takich kobiet, jak Ki. Właśnie tak zachowuje się jej pierwszy partner - Anto. Próbuje zatrzymać przy sobie dziewczynę i zgrywa cynicznego macho, choć zupełnie się do tej roli nie nadaje. Mimo wszystko nie chcę go bezlitośnie krytykować. W pewnym sensie nawet go lubię za to, że nie ma w sobie nic z prawdziwego twardziela. Anto to po prostu facet, którego przerosła sytuacja w jakiej się znalazł.
W przeciwieństwo do niego, Ki niczego nie udaje. Często się miota, sprawia wrażenie zagubionej, ale jest w tym wszystkim szczera i bezpretensjonalna.
W ten sposób obnaża przede wszystkim naszą obłudę. Najwyraźniej widać to na przykładzie jej przyjaciółki – Doroty, czyli Dor. Dorota wypowiada się o problemach współczesnej kobiety z pozycji artystki, czyni z tego główny temat swojej sztuki. Lecz to Ki musi zmierzyć się w prawdziwym życiu z tymi wszystkimi dylematami, wobec których tamta okazuje się zupełnie bezradna. Jak widać łatwo pisać manifesty, ale znaczniej trudniej kierować się nimi w praktyce. (...)
Dalszy ciąg rozmowy ukaże się w październikowym numerze miesięcznika "Kino"