Piotr Czerkawski:
Rozmawiamy w szczególnym momencie. Dzień przed naszym spotkaniem
prezentowaliście wasz film na festiwalu
w Erewaniu. Akcja „Efektu domina” toczy się w pobliskiej Abchazji, a sam pokaz
był kaukaską premierą filmu. Jakie uczucia towarzyszyły wam w związku z tym wydarzeniem?
Elwira Niewiera: Byliśmy
zaskoczeni tym, że na sali kinowej zjawiło się tak wielu widzów z Gruzji.
Niektóre kobiety płakały, gdy tylko zobaczyły na ekranie miasto Suchumi.
Piotr Rosołowski: Ich
wzruszenie wywołał najpewniej kontakt z miejscem, które Gruzini przez lata
traktowali jak swoją wizytówkę. Dziś natomiast nie mogą go nawet odwiedzać.
Rozmawialiśmy po pokazie z widzami, którzy powiedzieli nam, że Abchazja jest w
gruzińskiej kulturze miejscem mocno zmitologizowanym. To tamtejszy raj
utracony.
EN: Wielu ludzi
żyje zresztą nadzieją, że Gruzini już wkrótce odzyskają kontrolę nad Abchazją.
Zamiast pogodzić się ze stratą, rozdrapują stare rany.
Czy planujecie pokaz
swojego filmu w samej Abchazji?
EN: Obawiam się,
że nie. Zwłaszcza, że nie chciałby tego nasz bohater. Rafael otwiera się przed
nami i opowiada o relacjach Abchazji z
Rosją w sposób krytyczny, a więc oficjalnie niedopuszczalny. Inna sprawa, że w
prywatnych rozmowach większość Abchazów najpewniej zgodziłaby się z tezami Rafaela.
Często powtarzacie,
że ważną inspirację stanowi dla was fragment „Imperium”, w którym Ryszard
Kapuściński pisze, że „Abchazja to jednocześnie miejsce piękne i przeklęte”.
Jak właściwie rozumiecie te słowa?
PR: Gdy jesteś w
Abchazji, dostrzegasz piękno tego miejsca, które zostaje jednak podważone przez
bolesne skutki wojny i międzynarodowej izolacji. Widzisz, że niewiele brakuje,
aby Abchazja – zgodnie ze słowami jej mieszkańców – była czymś w rodzaju „St.
Tropez Morza Czarnego”. Jednocześnie jednak wiesz, że w najbliższym czasie to
na pewno się nie stanie. Wystarczy przez chwilę porozmawiać z lokalnymi
mieszkańcami. Abchazi nie żyją teraźniejszością, lecz przeszłością. Nieustannie
powołują się na lata 80., które były dla regionu czasem prosperity. Wtedy
Abchazja była jednym z najweselszych miejsc w ZSRR – strumieniami płynęło wino,
grała muzyka, chętnie przyjeżdżali turyści. Niemal każdy obywatel bloku
wschodniego marzył, by spędzić tu choćby tygodniowe wczasy.
EN: Swoje robi
też, niespotykany nigdzie indziej w regionie, subtropikalny klimat. Dzięki temu
tutejsza przyroda jest naprawdę imponująca. A miejsce przeklęte? Warto
przywołać tu słowa Rafaela, który mówi w pewnym momencie, że jeszcze 10, 15 lat
temu wierzył, że Abchazja naprawdę może się zmienić. Dziś on i jego koledzy
mają świadomość, że od początku byli pionkami w rękach Rosji. Weźmy chociażby
wojnę gruzińsko – abchaską z początku lat 90. To przecież właśnie Rosjanie
sprowokowali Gruzinów do agresji, a potem pomogli Abchazom wygrać wojnę po to,
by ich od siebie uzależnić.
PR: To czego
Abchazi najbardziej się dziś boją to ewentualne pojednanie rosyjsko –
gruzińskie. Dlatego właśnie często żartują, że ze wszystkich gruzińskich
polityków najwięcej dobrego zrobił dla nich wojowniczy prezydent Saakaszwili.
Czy zapatrzeni w
Związek Radziecki Abchazowie są w stanie dostrzec także ciemne strony
komunizmu?
PR: W swoich
opowieściach często zapominają o tym, że abchaski język był za komuny spychany
na margines, a oni sami nie mogli głośno mówić prześladowaniach swojego narodu w
czasach carskich. W okresie komunizmu Abchazja była częścią Gruzińskiej
Socjalistycznej Republiki Ludowej, więc winę za wszystkie swe cierpienia
mieszkańcy lubią zrzucać na Gruzinów. Ludzie inteligentni, tacy jak Rafael,
mają jednak wiele zastrzeżeń pod adresem Rosji. Doskonale pamiętają, że
Rosjanie zawsze byli wobec nich aroganccy, przekonywali, że to właśnie oni
przynieśli na Kaukaz cywilizację. Wyrazicielką takich poglądów jest chociażby
rosyjska partnerka Rafaela – Natasza. Niektóre jej wypowiedzi były tak ostre,
że – dla dobra samej bohaterki – postanowiliśmy wyciąć je z filmu. Wiadomo przecież, że nawet jeśli Rosjanie
faktycznie przynieśli na Kaukaz „cywilizację”, dokonali tego za pomocą bagnetów.
Duża grupa Abchazów została wówczas wypędzonych ze swojego kraju. Nawet dziś więcej
spośród nich mieszka w Turcji, Syrii czy Jordanii niż w samej Abchazji.
Jak przyjęto w
Abchazji rozpad Związku Radzieckiego?
PR: Przez pewien
czas myślano, że uda się utrzymać świetność z okresu komunistycznego z tą
różnicą, że teraz Abchazja będzie niezależna. Oczywiście, takie podejście
stanowiło wyraz wielkiej naiwności. Żaden z małych krajów powstałych na terenie
byłego Związku Radzieckiego nie był przecież w stanie uwolnić się od
zwierzchnictwa Rosji.
Kilka lat po śmierci
Kapuścińskiego na miano polskiego eksperta od Abchazji zasługuje Wojciech
Górecki. Czy konsultowaliście się z nim w trakcie pracy nad „Efektem domina”?
EN: W czasie gdy
kręciliśmy film, Wojtek akurat pisał swoją książkę. Z każdego pobytu
przywoziliśmy mu więc abchaskie gazety.
PR: Jednocześnie
jednak korzystaliśmy, oczywiście, z jego wiedzy. Wojtek jeździł do Abchazji na
przestrzeni 20 lat, więc niezwykle cenne były dla nas jego opowieści o
wydarzeniach z przeszłości, których nie mogliśmy zobaczyć na własne oczy.
Zwłaszcza z czasów wojny i okresu tuż po niej. Jednocześnie jednak nasze metody
twórcze znacząco się od siebie różniły. W swojej książce Wojtek przez krótką
chwilę opisuje historię pary Gruzinów, którzy zostali wypędzeni z Abchazji i
marzą o powrocie. Podczas jednego ze spotkań autorskich ktoś spytał Góreckiego
dlaczego nie poświęcił tym ludziom większej uwagi. Wtedy Wojtek odpowiedział,
że wolał stworzyć panoramę całej Abchazji i nie chciał stać się zakładnikiem
jednej pary bohaterów. My natomiast świadomie zdecydowaliśmy się na taką
właśnie rolę.
Zanim triumfowaliście
na Krakowskim Festiwalu Filmowym, zdobywaliście nagrody zagranicą, między
innymi w szwajcarskim Nyonie. Na czym polegają różnice w odbiorze filmu między
publicznością ze wschodu i z zachodu?
PR: Widzowie z
Europy Wschodniej, a szczególnie obywatele byłego Związku Radzieckiego, są w
stanie lepiej zrozumieć ten film na poziomie emocjonalnym. Zapewne dlatego, że doskonale rozumieją
kontekst opowiadanej historii, wiedzą co znaczyło sąsiedztwo Wielkiego Brata i
uzależnienie od jego kaprysów.
EN: Widzowie z
Zachodu dostrzegają w naszym filmie raczej uniwersalną historię ludzi, którzy
nie potrafią odnaleźć się w rzeczywistości.
PR: Odkrywamy
też, że „Efekt…” ma walor edukacyjny. Widzowie mówili nam czasem, że dzięki
filmowi w ogóle dowiedzieli się o istnieniu Abchazji i jej skomplikowanej
sytuacji politycznej.
Czy dla Abchazów
miało znaczenie to, że jesteście akurat Polakami?
EN: Powiem
szczerze, że nie mieliśmy w Abchazji najlepszej pozycji wyjściowej. Wszyscy
kojarzyli nas przecież z Lechem Kaczyńskim, a więc zdeklarowanym przyjacielem
Gruzinów. Aby pozyskać zaufanie Abchazów, musieliśmy być wyczuleni na detale.
Na przykład nigdy nie wjeżdżaliśmy do kraju od strony gruzińskiej, lecz od
bardziej „przyjaznej”, rosyjskiej.
PR: Abchazowie w
ogóle niespecjalnie ufają obcym. Wyjaśnię to na przykładzie. W kraju istnieje
pięć- sześć gazet. Zdziwiło nas to, że żadna z nich nie ma działu
zagranicznego. Dziennikarzy nie interesuje wielki świat. Wolą oni opisywać
wydarzenia lokalne, o których wszyscy i tak wszystko wiedzą, bo to mały kraj.
Jedyne gazety, z których można dowiedzieć się tam czegoś o świecie, to gazety
rosyjskie. Taka sytuacja, rzecz jasna, tylko pogłębia izolację, w której
Abchazowie tkwią już od dłuższego czasu.
EN: Z drugiej
strony to dość naturalny proces. Jeśli świat zapomniał o tobie, ty również
zapominasz o świecie.
Próbę otwarcia się Abchazów na świat stanowią filmowane przez was
Mistrzostwa Świata w grze w domino.
EN: Z naszej
perspektywy brzmi to oczywiście naiwnie i irracjonalnie, ale Abchazowie włożyli
w to wydarzenie mnóstwo czasu, wysiłku i przede wszystkim pieniędzy. Dzięki
temu czuli, że nareszcie ktoś zwraca na nich uwagę. Wierzyli, że jeśli
obcokrajowcy polubią ich kraj i chętnie będą dzielić się pozytywnymi
wrażeniami, otworzy to przed Abchazami nowe perspektywy.
Z drugiej strony
pomysł abchaskich Mistrzostw Świata w domino brzmi jak gag rodem z „Borata”.
EN: Pierwotnie
chcieliśmy poświęcić mistrzostwom dużo więcej miejsca, ale zrezygnowaliśmy z
tego pomysłu właśnie po to, by uniknąć ośmieszania naszych bohaterów. W
historii Rafaela i Nataszy znaleźliśmy znacznie więcej dramatyzmu i silnych
emocji.
PR: Ze względu na
to, że przyjęliśmy znacznie bardziej gorzką tonację filmu, z żalem musieliśmy
wyciąć kilka scen. Nasza ulubiona przedstawia organizatorów Mistrzostw, którzy
zawzięcie spierają się o kształt oficjalnego znaczka imprezy. A przecież doskonale
wiedzą, że z Abchazji i tak nie da się wysłać żadnego listu!
Więcej we wrześniowym numerze miesięcznika KINO