Piotr Czerkawski:
Nagrodzony w Cannes i prezentowany na festiwalu Nowe Horyzonty „Lewiatan” bywa
określany jako połączenie biblijnej przypowieści, obyczajowej satyry i
współczesnego czarnego kryminału. Co zainspirowało cię do opowiedzenia tak
złożonej historii?
Andriej Zwiagincew: Najważniejszy
impuls o stworzenia filmu dały mi autentyczne wydarzenia, które miały miejsce w
Stanach Zjednoczonych. Chodzi o tragiczną
historię Marvina Johna Heemeyera, drobnego przedsiębiorcy z Kolorado, który – w
proteście przeciw nieprzychylnej mu postawie lokalnych polityków – wsiadł za
stery buldożera i zrównał z ziemią sporą część swojego miasteczka. Próbujący
bezskutecznie zwrócić na siebie uwagę otoczenia mężczyzna w końcu osiągnął swój
cel. Aby do tego doszło, musiał zniszczyć jedenaście albo dwanaście budynków
należących do władz. Policjanci posłali w stronę Heemeyera jakieś dwieście
naboi, ale nie byli w stanie zrobić mu żadnej krzywdy. Ostatecznie mężczyzna
popełnił samobójstwo…
Brzmi zupełnie nieprawdopodobnie. Jesteś pewien,
że ta historia rzeczywiście się zdarzyła?
Zaręczam, że możesz sprawdzić to wszystko w Google. Rozumiem
jednak twoje wątpliwości, bo gdy po raz pierwszy usłyszałem o sprawie Heemeyera,
zareagowałem zupełnie tak samo. Szybko uznałem jednak, że mam gotowy materiał
na scenariusz. Musiałem zmienić tylko kilka szczegółów, dzięki którym historia
mogła zostać przeniesiona w rosyjskie realia.
(...)
Wierzysz, że ten
ogrom inspiracji oddali od ciebie powtarzane bez przerwy porównania do Andrieja
Tarkowskiego?
Mój Boże, tylko nie Tarkowski!
Czy każdego polskiego reżysera również porównują do Andrzeja Wajdy? Uwielbiam
Tarkowskiego, ale mam wrażenie, że zawisł nad moją twórczością jak fatum już od
pierwszego filmu, który nakręciłem. Nagrodzony Złotym Lwem w Wenecji „Powrót”
opowiadał o dzieciach, a jeden z głównych bohaterów miał na imię Iwan. Traf
chce, że ponad 40 lat wcześniej inny Andriej z Rosji otrzymał to samo
wyróżnienie za film pod tytułem „Dzieciństwo Iwana” (W Polsce znany jako
„Dziecko wojny”). To wystarczyło, by zaszczepić w krytykach poczucie de ja vu.
Oczywiście, nie będę udawał, że nic mnie z kinem Tarkowskiego nie łączy. Obaj
mamy przecież wspólnego mistrza - Michelangelo Antonioniego.
Twoja fascynacja
twórcą „Przygody” to rzecz powszechnie znana. Na czym jednak polegała ona w
kontekście Tarkowskiego?
Opowiem ci historię, która powinna zainteresować polskich
czytelników. Siostra Tarkowskiego, Marina, wspominała kiedyś, że w latach 50.,
studenci moskiewskiej filmówki znajdowali się pod wpływem polskiej szkoły
filmowej. Tarkowski bynajmniej nie był wyjątkiem i w swoich krótkich metrażach
wyraźnie nawiązywał do ówczesnych arcydzieł polskiego filmu. Potem jednak
Tarkowski obejrzał trylogię „Przygoda – Noc – Zaćmienie” i zupełnie zmienił
swój sposób myślenia o kinie. Tak jak dziś ja, stał się dłużnikiem
Antonioniego.
(...)
Więcej na łamach Dziennika