Piotr
Czerkawski: Rozmawiamy w kontekście festiwalu „Młodzi i Film”, więc cofnijmy
się do początków twojej kariery. Zaciekawiło mnie, że zagrałaś małą rolę w
„Dwóch księżycach” Andrzeja Barańskiego. W jaki sposób wpłynęło na młodą
aktorkę zetknięcie z tak uznanym twórcą?
To był naprawdę niewielki epizod. Zjawiłam się
wtedy na planie filmowym drugi raz w życiu, więc dopiero poznawałam swój zawód.
Miałam szczęście, że robiłam to akurat u Andrzeja Barańskiego, który umiał
wykreować przyjemną i twórczą atmosferę, a przy okazji był bardzo przyjazny dla
debiutantów. Poza tym właśnie na planie „Dwóch księżyców” spotkałam wspaniałą
Annę Polony. A wszystko to działo się na dodatek w cudownej scenerii Kazimierza
Dolnego.
Co
najbardziej zaintrygowało cię wtedy w samym procesie tworzenia filmu?
Wciąż jeszcze potrafi zdziwić mnie to, że z
pozornego chaosu wynika w efekcie coś konstruktywnego. Gdy patrzysz na plan
filmowy z boku, masz wrażenie nieskładności i absolutnego zamieszania. Trudno
wtedy utrzymać skupienie, ale przecież w końcu pada ta magiczna komenda „Cisza
na planie!” i na twoich oczach zaczyna tworzyć się kino.
Kilka
lat po „Dwóch księżycach” otrzymałaś wyróżnienie na Przeglądzie Piosenki
Aktorskiej za „Balladę z makaty” Mirona Białoszewskiego. Czy usłyszmy jeszcze
kiedyś jak śpiewasz?
Nie sądzę. Piosenka aktorska to dla mnie
rozdział ciekawy, ale zamknięty.
Pamiętam, że zależało mi na wyborze wyrazistego tekstu, a wówczas chętnie
czytałam Białoszewskiego. Tak samo
zresztą jak Paweł Mykietyn, który napisał dla mnie muzykę. Postawienie na „Balladę
z makaty” opłaciło się, bo nie tylko dostałam wyróżnienie, ale otrzymaliśmy też
wspólną nagrodę za premierową piosenkę.
Na
kilkanaście lat ugrzęzłaś w telenoweli. Powtarzasz, że rola zakonnicy w
„Klanie” nie przyniosła ci rozwoju zawodowego. Nie sądzisz jednak, że granie
cnotki stanowi ciekawe aktorskie wyzwanie?
Nie w takim kontekście. Habit jest na tyle
mocnym znakiem, że w tak nieskomplikowanej formie jak telenowela załatwia całą
charakterystykę postaci i nie pozostawia zbyt wiele miejsca na kreatywność.
W
„Hardkor disko” zrzuciłaś jednak ten
habit z impetem.
I całe szczęście. Inaczej chyba po prostu się
nie da.
Grana
przez ciebie Matka ostentacyjnie akcentuje swoje wyzwolenie. Jak myślisz,
dlaczego to robi?
Moja bohaterka na pewno nie próbuje udawać
dwudziestolatki. Przyznaje na przykład otwarcie, że nie zna już 90% knajp w
mieście. Jednocześnie jednak - jako osoba, która zawsze sięga po to czego chce
– kreuje swój wizerunek osoby otwartej i bezpruderyjnej. Ona i jej mąż to taka
„starzejąca się młodzież”, która akceptuje upływ czasu, ale wciąż broni się
przed wypełnianiem narzucanych z góry ról społecznych. Bohaterowie nie chcą na
przykład wziąć odpowiedzialności za córkę, wolą puścić ją wolno. Tłumaczą
sobie, że robią tak, bo są nowocześni, ale w rzeczywistości po prostu nie
sprawdzają się jako rodzice.
(...)Wiecej na lamach Dziennika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz