Już jutro na ekrany polskich kin wchodzą czeskie "Cztery słońca". Z tej okazji reżyser Bohdan Slama - w rozmowie dla "KINA" - opowiada mi o niechęci do Pragi, dylematach rodem z Dostojewskiego i stosunku do samozwańczych mistyków.
Piotr Czerkawski: To symptomatyczne,
że jeden ze swoich poprzednich filmów zatytułował pan po prostu
„Szczęście”. Wydaje mi się, że wszyscy pańscy bohaterowie –
także ci z najnowszych „Czterech słońc” - obsesyjnie dążą
do jego osiągnięcia. Czy rzeczywiście właśnie to stanowi
kluczowy cel w ich życiu?
Bohdan Slama: Mnie
osobiście najważniejsza wydaje się potrzeba nieustannego
poszukiwania. Kiedy przestajemy ją dostrzegać i uznajemy, że nasza
osobowość jest już w pełni ukształtowana, czeka nas tylko
niebezpieczna stagnacja. Lubię swoich bohaterów właśnie za to, że
nie są, jakby to powiedzieć, idealni. Mimo wszystko, nigdy się nie
poddają i wyrażają gotowość do walki o zmianę swojego losu.
Na jakim polu rozgrywa się ta
walka?
Chodzi chyba o to,
by przez cały czas starać się poprawiać nasze relacje z innymi
ludźmi. Nieważne jak jesteśmy różni, i tak pozostajemy skazani
na siebie nawzajem. W tej sytuacji lepiej umieć wypracować ze sobą
wspólny język. Podobnie jest ze stosunkiem do naszej pracy. Jeśli
nauczymy się ją kochać, będzie nam się ją wykonywało znacznie
lżej.
W przeciwieństwie do Zelenki czy
Hrebejka, nie kręci pan swoich filmów w dużym mieście, lecz na
prowincji. Czy dzieje się tak dlatego, że, pańskim zdaniem, w
małej przestrzeni łatwiej jest o bardziej wnikliwe przyjrzenie się
bohaterom?
Sam pochodzę z
małego miasteczka położonego jakieś 300 kilometrów od Pragi.
Kino, literatura czy muzyka w młodości ukształtowały we mnie
swoisty mit naszej stolicy. Miałem okazję w końcu skonfrontować
się z nim, gdy przyjechałem do Pragi na studia. Spędziłem wtedy
miły czas, ale w pełni przekonałem się też, że wielkomiejskie
życie nie jest dla mnie. Oczywiście, wciąż mam w Pradze wielu
znajomych, ale wystarczy mi, gdy widzę się z nimi od czasu do
czasu. Dziś mieszkam w małej wiosce i jestem pewien, że w takich
warunkach ludzie są sobie bliżsi. Życie, które na co dzień
wydaje się ciche, skromne i nikogo nie interesuje, dla mnie jest
akurat fascynujące.
(...)
W „Czterech słońcach” do
zwyczajnej codzienności niepostrzeżenie wkrada się mistycyzm.
Tyle, że chodzi o mistycyzm z przymrużeniem oka. Końcowe sceny
filmu zakrawają wręcz na pastisz twórczości Tarkowskiego.
Uwielbiam
Tarkowskiego, ale w tym samym stopniu przepadam za Formanem, którego
kino jest przecież zupełnie różne. W „Czterech słońcach”
chciałem połączyć mistycyzm z poczuciem humoru, nakręcić ten
film tak jakby pracowali nad nim jednocześnie Tarkowski i Forman.
Zależało mi na tym, żeby w opowiadanej historii udało się
zawrzeć pierwiastek duchowości. Jednocześnie jednak nie mogłem
udawać, że postacie samozwańczych mistyków w rodzaju filmowego
Karela nie wydają mi się bardzo śmieszne.
Z Karelem – doskonale granym przez
Karela Rodena – rzeczywiście wiążą się najzabawniejsze sceny
w filmie. Bohater śmieszy głównie ze względu na absolutne
nieprzystosowanie do rzeczywistości.
Karel wydaje się
wyjęty z innej epoki. Gdy w dawnych czasach odkrywano, że dana
osoba dysponuje jakimś nadprzyrodzonym darem, natychmiast zaczynała
podlegać określonym rytuałom, przechodziła pod opiekę
odpowiednich osób i była przez nie prowadzona. Tymczasem mój
bohater, pozostawiony sam sobie, funkcjonujący bez jakiegokolwiek
kontekstu gdzieś na czeskiej wsi, pozostaje tylko parodią szamana.
Jednocześnie jednak Karel ma w sobie jednak pewną, ujmującą mnie,
niejednoznaczność. Przez cały film zastanawiasz się czy wzbudza
sympatię a może irytację, czy jest tylko przesadnie uduchowiony,
czy po prostu szalony. Oczywiście,jego rzekomy „dar” traktuję
z pewnym dystansem, ponieważ jestem zdeklarowanym agnostykiem.
Czy zgodzi się pan jednak, że,
mimo wszystko, ważny wątek pańskich filmów – z „Czterema
słońcami” na czele - stanowi również poszukiwanie przez
bohaterów duchowości?
Lubię zadawać
sobie pytanie, jak reagujemy w sytuacji, gdy w naszym otoczeniu
dzieje się nagle coś złego. Niczym u Dostojewskiego, zaczynamy
wtedy zastanawiać się za jaką winę zostaliśmy ukarani i czy
jesteśmy w stanie jakoś jej zadośćuczynić. W „Czterech
słońcach” syn głównego bohatera ulega wypadkowi i w ciężkim
stanie trafia do szpitala. Film kończy się w momencie, w którym
ojciec chłopaka uświadamia sobie dotychczasowe błędy i wraz z
żoną przeżywa swoisty katharsis. Czy uda im się odbudować będącą
w kryzysie relację? Nie rozstrzygam tego na ekranie, ale prywatnie
mam głęboką nadzieję, że tak.
(...)
Więcej w styczniowym
KINIE