W wywiadzie dla piątkowego "Dziennika" reżyserka "Dla Ellen" opowiada mi o codziennym życiu artysty, przyznaje się do własnej niedojrzałości i opowiada o odpowiedzialności wynikającej z rodzicielstwa.
Piotr Czerkawski: Pomimo że bohater
twojego filmu jest wschodzącą gwiazdą rocka, ani razu nie
decydujesz się pokazać go w trakcie koncertu. Zamiast tego wolisz
przyglądać się zmaganiom Joby'ego z szarą codziennością.
Przyjęcie takiej strategii oznacza, że – twoim zdaniem – życie
artysty nie różni się specjalnie od egzystencji przeciętnego
człowieka?
So Yong Kim: W
„Dla Ellen” przyglądam się wprawdzie psychice mężczyzny, ale
nie ukrywam, że postać Joby'ego stanowi odbicie niepokojów i
frustracji, które sama przeżywam jako artystka. Jednocześnie
jednak dostrzegam w filmie potencjał uniwersalny. Wydaje mi się, że
co do zasady rzeczywiście nie ma wielkiej różnicy między
księgowym przesiadującym w biurze od 8 do 15, a muzykiem, który
właśnie pracuje nad nowym albumem. Wszystkim nam chodzi przecież o
to, by mieć dach nad głową i zarobić na chleb, nieprawdaż?
Mimo wszystko artysta stara się
jednak podporządkować swoje życie procesowi twórczemu.
Na pewno
towarzyszy mu silne, znacznie większe niż w przypadku innych ludzi,
pragnienie wyrażania siebie. W imię tej potrzeby muzyk czy
filmowiec faktycznie jest w stanie czasem poświęcić wiele rzeczy,
z których kto inny nie mógłby pewnie zrezygnować.
Joby okazuje się jednak zdolny, by
okiełznać swoje ego i znaleźć w życiu miejsce dla tytułowej
Ellen, sześcioletniej córki, którą spotyka dopiero pierwszy raz w
życiu.
Podczas realizacji
filmu nieustannie zadawałam sobie pytanie: jak bardzo jesteś w
stanie się zmienić i jak wiele możesz poświęcić dla drugiej
osoby? Aby znaleźć odpowiedź, Joby musi odbyć wewnętrzną
podróż, w której z wielką chęcią mu towarzyszyłam. Na początku
pracy nad scenariuszem mój bohater wzbudzał we mnie wyłącznie
ciekawość, ale z biegiem czasu dostrzegłam, że po ludzku z nim
sympatyzuję.
Początkowo może się wydawać, że
Joby zwyczajnie nie dorósł jeszcze do roli ojca. Często mówi się
zresztą, że w naszych czasach coraz wolniej dojrzewamy do
przejmowania odpowiedzialności za siebie i innych. Czy zgadzasz się
z takim sposobem myślenia?
Trudno mi
generalizować, ale gdy patrzę na mnie i mojego męża, odnoszę
wrażenie, że oboje jesteśmy jeszcze bardzo niedojrzali! Na pewno
różnimy się od naszych krewnych, którzy zostali wychowani w
innych czasach i wyznają odmienne priorytety. Stąd bierze się
zresztą ich przekonanie, że nie jesteśmy w stanie dobrze
zatroszczyć się o nasze dzieci. Mój mąż, Bradley Rust Gray,
również jest reżyserem, więc oboje uprawiamy wolne zawody i nie
mamy poczucia finansowego bezpieczeństwa. Rozumiem, że komuś może
wydać się to nieodpowiedzialne, ale każdego dnia z Bradem
próbujemy udowadniać, że w rzeczywistości jest zupełnie inaczej.
Domyślam się, że doświadczenie
rodzicielstwa odcisnęło na waszym życiu istotne piętno?
Na
pewno oboje bardzo chcieliśmy zostać
rodzicami, więc udało się nam spełnić nasze marzenia. Czasem
wydaje nam się, że ta odpowiedzialność nas przerasta, ale z
drugiej strony bycie ojcem lub matką to doświadczenie, które
sprawia kłopoty absolutnie każdemu. Choćbyś przeczytał setki
poradników i wysłuchał mnóstwa rad, nigdy nie będziesz w pełni
przygotowany na wszystkie wyzwania na jakie wystawia cię wychowanie
dziecka. Mam tę świadomość od dawna i traktuję rodzicielstwo
jako coś w rodzaju przerażającej przygody. Łudzę się, że
wychodzi mi to całkiem nieźle, choć jednocześnie jestem pewna, że
moi rodzice byli znacznie poważniejszymi ludźmi niż ja.
Nie ty jedna wyrażasz przekonanie o
własnej niedojrzałości. Tom Waits powiedział w jednym z wywiadów,
że czasem czuje się jakby jego najstarszy syn był starszy od
niego.
Mam to samo! Wraz
z mężem często się kłócimy, a nasza sześcioletnia córka
występuje w roli rozjemcy. Jest w tym zresztą doskonała i bardzo
się cieszymy, że możemy na nią liczyć.
„Dla Ellen” urzeka mnie przede
wszystkim ze względu na znakomicie wyreżyserowaną scenę długiej
rozmowy między Jobym, a jego córką. Choć wydają się
zestresowani wzajemną obecnością, w pewnym momencie w ich postawie
dochodzi do ledwo zauważalnego przełomu. Ojciec i córka wreszcie
stają się sobie bliscy.
Zgadzam się, że
to kluczowa scena „Dla Ellen” i z tego powodu bardzo bałam się
jej zrealizowania. Miałam świadomość, że jeśli nie wypadnie
wiarygodnie, cały film okaże się do niczego. Na szczęście udało
nam się wypracować autentyzm emocji, który zawdzięczamy przede
wszystkim niesamowitej chemii między Paulem Dano, a grającą jego
córkę Shayleną Mandingo.
Na czym polegał sekret ich
współpracy?
W dziecięcych
aktorach fantastyczna wydaje mi się bezgraniczna otwartość i
przywiązanie do drugiej osoby. Paul miał świadomość, że udało
mu się zaintrygować sobą Shaylenę i zachował się w tej sytuacji
bardzo dojrzale. W trakcie zdjęć był dla swojej filmowej córki
wręcz znakomitym przewodnikiem po świecie.
Aby uzyskać kontakt z Ellen, Joby
po raz pierwszy od lat spotyka się ze swoją byłą żoną. W
większości scen ich wzajemnym
kontaktom pośredniczy zresztą armia prawników. Czy charakter
relacji między Jobym, a jego żoną można uznać za komentarz do
zmieniającej się natury stosunków międzyludzkich? Coraz częściej
słyszymy przecież, że dziś nie potrafimy już ze sobą rozmawiać
i musimy uciekać się do oficjalnych komunikatów i z góry
ustalonych kodów komunikacyjnych.
Z całą pewnością
nasze relacje ulegają zmianie, której główne źródło tkwi w
rozwoju nowych technologii. Częste korzystanie z Facebooka czy
Skype'a daje nam złudne poczucie kontroli nad własnym wizerunkiem.
Staramy się zaprezentować w jak najbardziej korzystnym świetle,
ale w rzeczywistości kreujemy tylko własne karykatury. Sama łapię
się na tym, że gdy rozmawiam z ludźmi nienależącymi do mojej
najbliższej rodziny, zachowuję się zupełnie inaczej niż na co
dzień.
(...)
Więcej na łamach
Dziennika