„Stoker” zakrawa na film
przekraczający oczekiwania jego twórcy. Zgrabne ćwiczenie
stylistyczne okazuje się w rzeczywistości autonomicznym dziełem
sztuki i jednym z najbardziej imponujących dokonań w karierze Park
Chan - wooka. W początkowych partiach filmu debiutujący w Hollywood
Koreańczyk pokazuje się jako zdolny naśladowca Alfreda Hitchcocka.
Napędzający fabułę wątek niezapowiedzianej wizyty tajemniczego
krewnego przywołuje na myśl „Cień wątpliwości”. Czarny
charakter fizycznie przypomina Normana Batesa z „Psychozy”, a w
jednej z kluczowych scen pojawia się na tle przerażającego motelu.
Hołdujący klasykowi Park bynajmniej nie zapomina jednak o pracy na
własną markę. Reżyser „Stokera” prezentuje się jednocześnie
jako perwersyjny gawędziarz i wnikliwy psychoanalityk. Dzięki temu
cały film funkcjonuje w nieustannie podsycanym napięciu między
niewinnością, a pożądaniem. Gdy emocje w końcu eksplodują, Park
potrafi zapewnić im adekwatną muzyczną oprawę w postaci
elektryzującego „Summer Wine” z repertuaru Nancy Sinatry i Lee
Hazlewooda. Umiejętnie operujący zwrotami akcji reżyser
ostatecznie prowadzi swoją fabułę w stronę feministycznego
thrillera. Przy okazji bardzo umiejętnie ogrywa charakterologiczną
przemianę głównej bohaterki. Z nieśmiałej gotki wyjętej wprost
z teledysku zespołu Evanescence nastoletnia dziewczyna przeistacza
się w kipiącą furią Erynię. Taki rozwój wypadków pozwala
Parkowi na zaserwowanie specialite de le maison w
postaci serii widowiskowych scen przemocy. Wsławiony sekwencją z
alternatywnym wykorzystaniem młotka twórca „Oldboya” w pewnym
momencie znów sięga do skrzyneczki z narzędziami. Tym razem
wydobywa z nich jednak kombinerki, które w zastosowaniu głównej
bohaterki stanowią ironiczny ekwiwalent słynnej vagina
dentata. Po seansie „Stokera”
doktor Freud z pewnością uśmiechnąłby się znacząco, by chwilę
później odpalić nienaturalnie długie cygaro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz