niedziela, 12 maja 2013

Pragnęłam zburzyć konwencję - rozmowa z Domingą Sotomayor



 „Od czwartku do niedzieli” można nazwać filmem drogi, ale jednak dość szczególnym. Chociażby dlatego, że zamiast zbuntowanych outsiderów portretujesz przecież rodzinę z dwójką dzieci. Ta decyzja świadczy o świadomej polemice z założeniami nurtu?

Dominga Sotomayor: Wierz mi lub nie, ale początkowo w ogóle nie zależało mi na tym, żeby wpisać się z „Od czwartku...” w tradycję kina drogi. Umieściłam większą część akcji we wnętrzu samochodu, bo dzięki temu mogłam uzyskać efekt klaustrofobii, który doskonale korespondował z psychicznym stanem bohaterów. Dopiero w trakcie pracy nad scenariuszem uświadomiłam sobie, że rzeczywiście wkraczam na terytorium pewnej z góry ustalonej konwencji. Wcale nie byłam jednak z tego zadowolona, więc za wszelką cenę chciałam odcisnąć na niej osobiste piętno.

W jaki sposób postanowiłaś je zamanifestować?

Zrezygnowałam chociażby z umieszczenia w fabule – charakterystycznego dla kina drogi - punktu kulminacyjnego, który radykalnie wpłynąłby na życie bohaterów. Zamiast tego skupiłam się na wydarzeniach nieefektownych, związanych z błahą codziennością. Myślę, że w ten sposób znalazłam się bliżej życia. Trudno w końcu, żeby ktoś w ciągu trzech dni – a tyle trwa przecież akcja „Od czwartku...” – był w stanie zdecydować się na prawdziwą przemianę. Co najwyżej może wykazać podobną intencję. Tak dzieje się, moim zdaniem, z filmowym ojcem, który prawdopodobnie opuści rodzinę, ale jednocześnie wydaje się zdeterminowany, by polepszyć swoją relację z dziećmi.

Dlaczego jednak, żeby dojść do takiego wniosku bohaterowie muszą w ogóle zmienić miejsce pobytu?

Przyzwyczailiśmy się ostatnio do myślenia, że żyjemy w dobie globalizacji i niewiele różni nas od siebie nawzajem. Chciałabym jednak wierzyć, że wciąż jest inaczej, a każda jednostka ma własną specyfikę, która może okazać się interesująca. O tym, że tak jest możesz jednak przekonać się dopiero, gdy wytrącisz swoich bohaterów z równowagi i odseparujesz od naturalnego środowiska.
W takich okolicznościach ludzie nie mogą przecież korzystać z wyuczonych schematów zachowań ani chować się za przybranymi już dawno maskami. Po prostu muszą pozostać autentyczni i zwrócić się w stronę własnego wnętrza.


Mam wrażenie, że udało ci się przemyśleć swój film w najdrobniejszych szczegółach i nadać istotne znaczenie każdemu detalowi. Nieprzypadkowy musi być również sam tytuł „Od czwartku do niedzieli”. Czy wybrałaś akurat te dni ze względu na chęć przewrotnej gry z chrześcijańską symboliką i związkiem z Wielkanocą?

Pierwotnie chodziło mi o coś innego. Tytuł narzucał fabule pewną – pożądaną przeze mnie – intensywność. Od samego początku kazał podchodzić do filmu ze świadomością, że, cokolwiek nie wydarzy się między bohaterami, w niedzielę będzie już po wszystkim. Niemniej jednak, twoja interpretacja związana z chrześcijaństwem również jest w pełni uprawniona. W okresie wielkanocnym między czwartkiem, a niedzielą mamy teoretycznie do czynienia z pewnym przełomem, odrodzeniem się nadziei. W naszym życiu bardzo trudno jednak o odczucie takich emocji.

Jak ważne było dla ciebie opowiedzenie swojej historii z punktu widzenia dziecięcych bohaterów?

Bez tego zabiegu „Od czwartku...” nie miałby racji bytu. Pierwsze myśli o realizacji filmu pojawiły się w mojej głowie po tym, gdy przypadkiem odnalazłam swoje zdjęcia z dzieciństwa. Wydały mi się bardzo dziwne, ale z drugiej strony także magnetyczne i inspirujące. Wraz z obrazami wróciły do mnie także pewne wspomnienia, które postanowiłam przywołać na kinowym ekranie. Poprowadzenie mojej opowieści akurat z perspektywy dzieci wydało mi się też najzwyczajniej w świecie uczciwsze.

(...)

Więcej w majowym KINIE


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz