Leos Carax to najmłodszy z
genialnych urwisów, którzy w latach 80. wywrócili do góry nogami
francuskie kino. Nie tylko dlatego jednak od początku wyróżniał się spośród innych twórców z kręgu cinema
du look. Młody Jean – Jacques Beineix przypominał chłoptasia rumieniącego
się nad pornograficznym pisemkiem, a Luc Besson sprawiał wrażenie dzieciaka z
umysłem wciąż pochłoniętym resorakami i klockami lego. Na tym tle Carax był
kimś w rodzaju nadwrażliwego młodzieńca, który zamyka się w pokoju, by
godzinami słuchać Joy Division, zaczytywać się w Sylvii Plath i projektować w
myślach niedoszłe samobójstwo. Dziś, 30 lat po eksplozji francuskiego
neobaroku, twórca „Złej krwi” sprawia wrażenie najwybitniejszego przedstawiciela
nurtu. Beineix po kilku klęskach
popadł w zapomnienie, a Besson zamienił
się w natarczywego handlarza quasi- hollywoodzką tandetą. Tymczasem Carax –
choć również doświadczony serią
zawodowych niepowodzeń – potrafił widowiskowo odbić się od dna. Znakomite
przyjęcie „Holy Motors” stało się dla Francuza przepustką gwarantującą powrót
na artystyczne salony.
Współczesny Carax wciąż pozostaje arystokratą weltschmerzu,
geniuszem obarczonym jednak pewną dozą kabotyństwa. Na nielicznych spotkaniach
z publicznością twórca „Boy Meets Girl” lubi kokietować słuchaczy bon motami w
rodzaju „Kręcę filmy, ponieważ nie mam z kim porozmawiać”. Carax wciąż
utrzymuje zresztą, że po raz pierwszy sięgnął po kamerę po to, by poderwać
dziewczynę, do której wstydził się podejść w kawiarni. Istnienie całej serii
podobnych anegdot świadczy o osiągniętym przez Francuza mistrzostwie w
kreowaniu własnego wizerunku. Carax
stara się dbać o niego także na poziomie wyglądu zewnętrznego. W kapelusiku,
skórzanej kurtce, z papierosem w dłoni
prezentuje się jak modelowy Paryżanin z wakacyjnej fotografii. Jak możemy
przekonać się z prologu „Holy Motors”, reżyser przywiązuje wagę do swego
image'u nawet tuż po przebudzeniu. Choć wciąż pozostaje w piżamie, ma już na nosie
ciemne okulary, a po chwili, jakżeby inaczej, sięga po powitalnego papierosa.
Tyleż rozczulające, co pretensjonalne zabiegi tego typu
bynajmniej nie wyczerpują całej prawdy o Caraxie. Starannie dopracowana
stylizacja zdaje się skrywać zupełnie autentyczne neurozy, egzystencjalne
bolączki i dziury w duszy. Ledwie wyczuwalne napięcie między wystudiowaną pozą,
a głęboką szczerością wydaje się zresztą charakterystyczne dla kina Caraxa. Co
więcej, stanowi wręcz nieodłączny składnik estetyki neobaroku. Silnie związany
z twórczością francuskiego reżysera nurt rzeczywiście uznawał prymat obrazu nad
słowem i stawiał sobie za cel
oszołomienie zmysłów publiczności. Na marginesach tych wizualnych
pocztówek każdorazowo pojawiały się jednak pełne troski świadectwa wielkomiejskiej
samotności i tęsknoty za uczuciowym spełnieniem.
Konieczne odwołania do neobaroku bynajmniej nie zawłaszczają
jednak kontekstowej przestrzeni, w której funkcjonują filmy Caraxa. Twórca „Boy
Meets Girl” wydaje się także pogrobowcem
Nowej Fali, duchowym spadkobiercą kina Godarda, Truffauta i Rohmera. Z tym
ostatnim łączy Caraxa metafizyczne rozumienie kina jako siły zdolnej do nadania
jednostce nowej tożsamości. Rohmer – legitymujący się wcześniej nazwiskiem Jean-Marie Maurice
Schérer
i próbujący swych sił w literaturze - „nawrócił się” na kino w trakcie seansu
„Stromboli, ziemia Boga” Roberto Rosselliniego. Carax, właściwie Alexander
Oscar Dupont, w wieku 17 lat odkrył dla siebie filmy i – wedle własnych słów –
„narodził się ponownie”. Zmiana nazwiska na pseudonim będący anagramem jego obu
imion miała stać się najbardziej namacalnym dowodem duchowej przemiany.
Młody Carax wcielił w
życie wszystkie obowiązkowe elementy biografii dawnego twórcy nowofalowego. Po
godzinach spędzanych w paryskiej Filmotece przyszły reżyser chwytał za pióro i
szybko stał się współpracownikiem „Cahiers du Cinema”. W czasopiśmie kierowanym
wówczas przez Serge'a Daneya Carax zadebiutował pozytywną recenzją „Paradise
Alley”, reżyserskiego debiutu Sylvestra Stallone'a. Zupełnie jak starsi
koledzy, późniejszy autor „Złej krwi” deklarował fascynację hollywoodzkim
kinem. Nie było zaskoczeniem, że później pozostał jej wierny także z
perspektywy reżyserskiego fotela.
Badanie nowofalowych tropów w twórczości Caraxa nie może
pominąć powiązań jego filmów z dorobkiem Francoisa Truffauta. Tak jak autor
„Czterystu batów”, twórca „Kochanków na moście” nasyca artystyczne wizje
odniesieniami do własnej biografii i dywagacjami autotematycznymi. Nie przez przypadek
włóczący się po Paryżu chłopak z „Boy
Meets Girl” okazuje się aspirującym filmowcem. Bohaterowie niemal wszystkich
filmów Caraxa noszą zresztą któreś z jego prawdziwych imion. Wyjątkiem pod tym
względem nie pozostaje nawet nieustannie zmieniający tożsamości monsieur Oscar
z „Holy Motors”. Carax – tak jak niegdyś Truffaut – uwielbia traktować swoje filmy jako listy miłosne
pisane do aktualnych partnerek, które nieodmiennie obsadza w głównych rolach.
Kreacje Juliette Binoche w „Kochankach na moście” i Yekateriny Golubevej w
„Poli X” należą zresztą do najlepszych w całej ich karierze. Bodaj
najważniejsze podobieństwo Caraxa do Truffauta kryje się jednak w posiadaniu
własnego aktora - fetysza, współpracownika w kolejnych filmach wcielającego się
w porte – parole samego reżysera. Rolę, którą u twórcy „Skradzionych
pocałunków” odgrywał Jean- Pierre Leaud, w uniwersum Caraxa pełni Denis Lavant.
Ten melancholijny dzikus i akrobata ekranowej wrażliwości towarzyszy swojemu
reżyserowi już od czasu debiutu. Pełnię
swojego talentu mógł zademonstrować chyba jednak dopiero w „Holy Motors”, gdzie
z hipnotyzującą brawurą wcielił się w aż 11 różnych postaci. Gdy w zeszłym roku
jurorzy festiwalu w Cannes pominęli Lavanta przy rozdziale aktorskich nagród,
francuscy krytycy nie kryli autentycznego oburzenia. Po obejrzeniu „Holy
Motors” ich irytacja musi wydać się w pełni zrozumiała.
Spośród wszystkich Nowofalowców twórcą najbliższym Caraxowi
wydaje się bez wątpienia Jean – Luc Godard. Twórca „Kochanków na moście”
obficie czerpie chociażby z dostarczanych przez autora „Kobieta jest kobietą”
kodów wizualnych. Nie bez przyczyny bohaterka „Boy Meets Girl” w jednej ze scen
wygląda zupełnie jak Jean Seberg z „Do utraty tchu”, a Juliette Binoche w „Złej
krwi” ulega konsekwentnej stylizacji na Godardowską Annę Karinę. Carax, tak jak
twórca „Szalonego Piotrusia”, zdradza również upodobanie do żonglerki
nastrojami i niespodziewanego przełamywania powagi za sprawą błazeńskiej
zgrywy. Godardowi w twórczości młodszego kolegi spodobałyby się z pewnością
postmodernistyczne z ducha aluzje do ikon francuskiej kultury. Najlepszy
przykład takiej postawy stanowi scena ze
„Złej krwi”, w której do stolika w podłym barze podchodzi w pewnym momencie
cudownie zmartwychwstały Jean Cocteau. Wspomniany film stanowi zresztą najbardziej „godardowskie”
dzieło w całym dorobku Caraxa. „Złą krew” z powodzeniem daje się oglądać jako
żywą ilustrację tezy francuskiego mistrza: „wszystko, czego potrzeba do zbudowania filmu, to
dziewczyna i pistolet ”.
Filmy Caraxa to jednak nie tylko nowofalowy sznyt i
awangardowa gracja. Zgodnie z podstawowym założeniem neobaroku, francuski
reżyser obficie flirtował z popkulturą lat 80 i z lubością sięgał po modne
wówczas piosenki, filmy i obrazowe klisze. Pewne elementy tamtej strategii
zachowały się zresztą w kinie Caraxa po dziś dzień. Za mrugnięcie okiem w
stronę widowni można potraktować decyzję, by w epizodach „Holy Motors” obsadzić
Evę Mendes i Kylie Minogue. Gdyby jednak Carax naprawdę chciał poszukać
artystycznego pokrewieństwa wśród idolek współczesnej młodzieży, powinien
zwrócić się w stronę piosenek SoKo. Choć francuska artystka polskiego
pochodzenia używa zupełnie innego języka, w swoich utworach porusza tematy
żywcem wyjęte z filmów twórcy „Boy Meets Girl”. Zarówno Carax, jak i SoKo
zajmują się przecież trudnym do uśmierzenia bólem po rozstaniu i smutkiem
towarzyszącym nieodwzajemnionej miłości. W swojej karierze dają się poznać jako mistrzowie zmysłowego lamentu,
gorliwi żałobnicy umierającego uczucia. Oboje artyści słyną również z
celebrowania własnego ekscentryzmu. Wyznanie „I Thought I Was an Alien” służące
za tytuł płyty SoKo z powodzeniem mogłoby stać się również pierwszym zdaniem
autobiografii Caraxa.
(...) więcej w katalogu festiwalowym 13. T- Mobile Nowe Horyzonty