Piotr Czerkawski: W
programie trwającego właśnie festiwalu Nowe Horyzonty znalazł się twój wczesny
dokument muzyczny „Kick That Habit”. Kilka miesięcy temu na Planete+ Doc Film
Festival pokazałeś natomiast swój najnowszy film. „Ogród mojego ojca” to opowieść
o trwającym ponad 60 lat małżeństwie twoich rodziców. W jaki sposób udało im
się stworzyć tak imponująco stabilną relację?
Peter Liechti: Moi
rodzice poznali się w czasach, które niezwykle mocno odróżniają się od obecnej
rzeczywistości. Mama i tato nigdy nie zaakceptowali przemian zaistniałych w
zachodniej Europie w maju 1968 roku. Najważniejszy przekaz ówczesnej rewolucji
obyczajowej brzmiał: „bądź sobą i swobodnie wyrażaj własną odmienność!”. Dla
rodziców wciąż natomiast bardzo liczą się powinności wobec drugiego człowieka.
Wyznawane przez nich wartości powoli już zanikają. Gdy byłem młodszy, bardzo
mnie to cieszyło. Z wiekiem mój entuzjazm dla przemian wcale nie jest już
jednak taki oczywisty.
Jakie wartości masz
na myśli, gdy mówisz o ich zaniku?
Odpowiedzialność, poczucie wspólnoty, troska o krewnych i
sąsiadów. To wszystko wydaje mi się dobrym dziedzictwem poprzedniej epoki.
Musimy bardzo uważać, by go nie zatracić.
Dlaczego uważasz, że
wartości, o których opowiadasz pozostają zagrożone?
Jakiś czas temu zrozumiałem, że funkcjonujemy w czasach
dyktatury źle pojętego „indywidualizmu”. Nie mówię, że w okresie młodości moich
rodziców ludziom żyło się lepiej. Było po prostu zupełnie inaczej. Wiele osób
poddawało się presji swojego otoczenia. Gdy mowa o związkach, ludzie wychodzili
z założenia, że jeśli wiążesz się z jedną kobietą, małżeństwo ma przetrwać
przez całe życie. Nie możesz być romantyczny ani poddawać się porywom namiętności.
Dziś takie myślenie coraz częściej traktuje się jednak z pogardą i odsyła do
lamusa. Radykalizm tych światopoglądowych przemian wydał mi się na tyle
interesujący, że postanowiłem zrobić film o swoich rodzicach jako świadkach
odchodzącej epoki.
W „Ogrodzie twojego
ojca” bardzo mocno zaznacza się perspektywa człowieka dojrzałego. Mam wrażenie,
że 30 lat temu zrobiłbyś ten film zupełnie inaczej, byłbyś znacznie bardziej radykalny.
Och, z całą pewnością. Jestem przekonany, że gdyby moi
rodzice obejrzeli wówczas taki film, zerwaliby ze mną wszelkie kontakty.
Czy bardzo trudno
było przekonać ich do udziału w filmie?
Rodzice doceniają moje poprzednie filmy, a także mają
świadomość, że jestem stosunkowo znanym reżyserem. Mam poczucie, że zgoda na
udział w „Ogrodzie mojego ojca” stanowi z ich strony deklarację zaufania.
Bardzo czegoś takiego od nich potrzebowałem i myślę, że między innymi dlatego
zrobiłem ten film.
Jak rodzice oceniali
przed laty twoją decyzję o rozpoczęciu kariery filmowej?
Byli szalenie zaskoczeni. Tyczy się to zwłaszcza ojca, który
– w przeciwieństwie do mojej matki – nigdy nie czytał książek i nie był
specjalnie zainteresowany kulturą. Tato miał swoistą paranoję na punkcie
posiadania poczucia bezpieczeństwa, solidnej pensji i stałego zatrudnienia.
Najbardziej chciałby pewnie żebym został nauczycielem.
Domyślam się jednak,
że ojciec zmienił zdanie, gdy zacząłeś odnosić pierwsze sukcesy?
Skądże. Odkąd ojciec przeszedł na emeryturę i przestał
przeżywać stresy, stał się milszy i bardziej zrelaksowany. Swoich przekonań
jednak nie zmienił. Tato zawsze cenił sobie stabilność i nigdy nie lubił zmian.
Jego filozofia życiowa zamyka się w przekonaniu: „Po co mam wyjeżdżać na Wyspy
Kanaryjskie skoro tak dobrze czuję się na własnym balkonie?”. To podejście
zawsze trochę mnie denerwowało. Z drugiej jednak strony, gdyby wszyscy byli
równie spokojni i uporządkowani jak on, świat byłby chyba odrobinę lepszym
miejscem.
Można więc
powiedzieć, że postawa ojca w pewnym sensie ci imponuje?
To nie takie proste. Nie sądzę, żeby zachowanie ojca było
wyłącznie kwestią konsekwencji i silnej woli. Czasem myślę, że on po prostu
trochę boi się rzeczywistości.
Jako nastolatek
zapewne mocno się przeciw temu wszystkiemu sprzeciwiałeś?
Byłem wręcz skazany na bunt. Ojciec był strasznie
konserwatywny, więc ja z równym radykalizmem musiałem walczyć o życiową swobodę
(...) więcej w Dzienniku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz