Frances Ha należy do garstki tytułów, które
unieważniają zawodową powściągliwość i ośmielają, by przyznać się do
bezgranicznego zachwytu. Czarno – biały komediodramat stanowi największe
dokonanie Noaha Baumbacha od czasu znakomitej Walki żywiołów (2005). Amerykańskiemu
reżyserowi udało się stworzyć mimowolne arcydzieło, film skromny i czarujący
zupełnie jak tytułowa bohaterka. Łatwo wyobrazić sobie Frances, która w reakcji
na serię komplementów rumieni się ze wstydu i nieśmiało spuszcza wzrok.
Dziewczyna pewnie nie miałaby pewnie nawet czasu, by dogłębnie je przemyśleć.
Młoda mieszkanka Nowego Jorku wydaje się zbyt zajęta stawianiem czoła
codzienności.
Baumbach obserwuje swoją bohaterkę z perspektywy
kawiarnianego stolika, przy którym prowadzi kinofilską dyskusję z mistrzami
Nowej Fali. Rozkochany we francuskiej klasyce reżyser w niemal każdej scenie
odwołuje się do swoich ulubionych twórców. Frances Ha wyrasta z tej
samej fascynacji kobiecą witalnością, która popchnęła Jeana – Luca Godarda do
realizacji Kobieta jest kobietą (1961). Tak jak francuski reżyser,
Baumbach chętnie celebruje atmosferę
afirmacji i radości chwili. Jednocześnie jednak w najmniej oczekiwanych
momentach potrafi wzbogacić uśmiech bohaterki o gorycz niespełnienia.
W bardziej refleksyjnych partiach Frances Ha zdradza twórczą inspirację
kinem Erica Rohmera. Dziewczyna z filmu Baumbacha – zupełnie jak bohaterki
francuskiego mistrza – nieustannie poszukuje stabilności i marzy o emocjonalnym
przełomie. Frances potrzebuje własnego
„zielonego promienia”, znaku, który niespodziewanie nada jej życiu sens i
znaczenie. W typowo „Rohmerowskiej” sekwencji dziewczyna postanawia pomóc swemu
szczęściu przez wytrącenie się z rutyny i zmianę miejsca pobytu. Wizyta w
Paryżu okazuje się jednak zupełnym fiaskiem. Zamiast krążyć po eleganckich
uliczkach w poszukiwaniu miłości, złożona jet – lagiem Frances wpatruje
się w sufit hotelowego pokoju. Baumbach nie stara się jednak nadawać tej
porażce przesadnego znaczenia. Wzorem mistrza Rohmera radzi po prostu, by wziąć
się w garść i poszukać „zielonego promienia” gdzie indziej.
(…)
Pełna znaków zapytania przyszłość dziewczyny ma stać się
tematem następnego filmu Baumbacha. Czyżby amerykański reżyser chciał iść w
ślady wspomnianego Truffauta i sprezentować widzom serię o własnym Antoinie
Doinelu? Potencjał tkwiący w postaci Frances pozwala żywić w tej kwestii
uzasadnione nadzieje. Niezależnie od nich, miło będzie ponownie spotkać się z
dziewczyną, którą z miejsca zaczyna się traktować jak starą przyjaciółkę. Łatwo
wyobrazić sobie, że Frances pewnego dnia wpadnie bez zapowiedzi, zrobi sobie
drinka, a potem zwierzy się z nowych radości i kłopotów. Warto zostawić dla
niej szeroko otwarte drzwi.
Więcej w najnowszym numerze Ekranów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz