poniedziałek, 15 lipca 2013

Nasza Frances Ha - recenzja filmu Noaha Baumbacha







Frances Ha należy do garstki tytułów, które unieważniają zawodową powściągliwość i ośmielają, by przyznać się do bezgranicznego zachwytu. Czarno – biały komediodramat stanowi największe dokonanie Noaha Baumbacha od czasu znakomitej Walki żywiołów (2005). Amerykańskiemu reżyserowi udało się stworzyć mimowolne arcydzieło, film skromny i czarujący zupełnie jak tytułowa bohaterka. Łatwo wyobrazić sobie Frances, która w reakcji na serię komplementów rumieni się ze wstydu i nieśmiało spuszcza wzrok. Dziewczyna pewnie nie miałaby pewnie nawet czasu, by dogłębnie je przemyśleć. Młoda mieszkanka Nowego Jorku wydaje się zbyt zajęta stawianiem czoła codzienności.

Baumbach obserwuje swoją bohaterkę z perspektywy kawiarnianego stolika, przy którym prowadzi kinofilską dyskusję z mistrzami Nowej Fali. Rozkochany we francuskiej klasyce reżyser w niemal każdej scenie odwołuje się do swoich ulubionych twórców. Frances Ha wyrasta z tej samej fascynacji kobiecą witalnością, która popchnęła Jeana – Luca Godarda do realizacji Kobieta jest kobietą (1961). Tak jak francuski reżyser, Baumbach chętnie celebruje  atmosferę afirmacji i radości chwili. Jednocześnie jednak w najmniej oczekiwanych momentach potrafi wzbogacić uśmiech bohaterki o gorycz niespełnienia.

W bardziej refleksyjnych partiach  Frances Ha zdradza twórczą inspirację kinem Erica Rohmera. Dziewczyna z filmu Baumbacha – zupełnie jak bohaterki francuskiego mistrza – nieustannie poszukuje stabilności i marzy o emocjonalnym przełomie. Frances  potrzebuje własnego „zielonego promienia”, znaku, który niespodziewanie nada jej życiu sens i znaczenie. W typowo „Rohmerowskiej” sekwencji dziewczyna postanawia pomóc swemu szczęściu przez wytrącenie się z rutyny i zmianę miejsca pobytu. Wizyta w Paryżu okazuje się jednak zupełnym fiaskiem. Zamiast krążyć po eleganckich uliczkach w poszukiwaniu miłości, złożona jet – lagiem Frances wpatruje się w sufit hotelowego pokoju. Baumbach nie stara się jednak nadawać tej porażce przesadnego znaczenia. Wzorem mistrza Rohmera radzi po prostu, by wziąć się w garść i poszukać „zielonego promienia” gdzie indziej.

(…)

Pełna znaków zapytania przyszłość dziewczyny ma stać się tematem następnego filmu Baumbacha. Czyżby amerykański reżyser chciał iść w ślady wspomnianego Truffauta i sprezentować widzom serię o własnym Antoinie Doinelu? Potencjał tkwiący w postaci Frances pozwala żywić w tej kwestii uzasadnione nadzieje. Niezależnie od nich, miło będzie ponownie spotkać się z dziewczyną, którą z miejsca zaczyna się traktować jak starą przyjaciółkę. Łatwo wyobrazić sobie, że Frances pewnego dnia wpadnie bez zapowiedzi, zrobi sobie drinka, a potem zwierzy się z nowych radości i kłopotów. Warto zostawić dla niej szeroko otwarte drzwi.

Więcej w najnowszym numerze Ekranów 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz