Piotr Czerkawski: W
„Computer Chess” doceniam przede wszystkim konsekwencję z jaką łączysz formę i
treść. Czarno – biały obraz i lekko absurdalne dialogi nie pozostawiają
wątpliwości. Zrealizowałeś autystyczny film o autystycznych bohaterach.
Andrew Bujalski: Wszystko
zaczęło się od impulsu, który skłonił mnie do pracy na starych, wycofanych już
z użycia kamerach. Potem zastanawiałem się długo nad historią najlepiej
pasującą do takiego pomysłu. Doszedłem do wniosku, że powinienem w jakiś sposób
powiązać fabułę ze światem techniki. Turniej komputerowych szachów i jego
specyficzni uczestnicy wydali mi się pod tym względem zdecydowanie najbardziej
interesujący.
Czy zgodzisz się ze
stwierdzeniem, że „Computer Chess” znacząco różni się od twoich dotychczasowych
filmów?
Staram się, by każdy mój film był inny od poprzednich.
Niestety, ludzie mówią mi, że opowiadam ciągle o tym samym. Twoja uwaga
wskazuje jednak, że może tym razem wreszcie udało się osiągnąć cel!
Z całą pewnością po
raz pierwszy w karierze zdecydowałeś się osadzić swoją historię w
przeszłości. Czy właśnie ta decyzja
miała decydujący wpływ na kształt fabuły?
Nie zależało mi na tym, by po prostu wskrzesić na ekranie
minione czasy. To byłoby puste i efekciarskie. Wolałem raczej zbudować pomost
między przeszłością, a teraźniejszością, w której kontynuujemy proces
uzależniania naszego życia od techniki. Jestem zresztą silnie przekonany, że
,chcąc nie chcąc, jako artysta zawsze opowiadasz o dniu dzisiejszym. Nawet
jeśli kręcisz film historyczny albo science- fiction, ekranowy świat będzie
prawdopodobnie stanowić odbicie rzeczywistości, która otacza cię na co dzień.
Dlaczego jednak
zdecydowałeś się opowiedzieć akurat o przełomie lat 70. i 80.?
Byłem wówczas bardzo małym dzieckiem i zacząłem zastanawiać
się nad tym, jaki wpływ te dziwne czasy mogły wywrzeć na moją osobowość. W
latach 60. Wszyscy chcieli być przecież hipisami, dekadę później gładko
wkroczyli w erę disco. A lata 80.? Ni stąd, ni z owąd ludzie zamknęli się nagle
w pokojach i wlepili wzrok w ekrany komputerów. Okres przejściowy między tak
wyrazistymi przemianami musiał być naprawdę fascynujący!
Mimo wszelkich
różnic, „Computer Chess” łączy z twoimi poprzednimi filmami ten sam rodzaj
poczucia humoru.
Nie umiałbym uwolnić się od niego, nawet gdybym chciał.
Pamiętam, że niedawno obejrzałem „Miłość” Hanekego. Uważam, że to świetny film,
ale nie mogłem w pełni utożsamić się z tą wizją świata właśnie dlatego, że nie
było w niej ani odrobiny humoru. Zaręczam, że gdyby przyszedł do mnie producent
z walizką dolarów i powiedział: „Zrób film w stylu Michaela Hanekego!”,
absolutnie nie wiedziałbym jak się do tego zabrać.
(...)
Więcej w najnowszym HIRO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz