Piotr Czerkawski:
Krytycy bardzo często porównują cię do największych gwiazd rocka, takich jak
Lou Reed czy Patti Smith. Czy podobne odniesienia mają dla ciebie jakiekolwiek
znaczenie?
Rykarda Parasol: Prawdę
mówiąc, nie czuję się bezpośrednio zainspirowana przez nikogo. Gdy słucham
jakiegoś artysty, staram się oceniać każdą piosenkę z osobna. Jeśli szczególnie
szanuję określonego muzyka, doceniam większość
jego utworów, ale nigdy wszystkie. Nawet Lou Reed może przecież
popełniać błędy.
W jednym z wywiadów
wyznałaś, że wykonujesz „kobiecą muzykę dla mężczyzn”. Co konkretnie przez to
rozumiesz?
Użyłam tego stwierdzenia jako prowokacji. Na co dzień staram
się nie definiować siebie w kategoriach płci, do której przynależę. Wydaje mi
się to bardzo ograniczające. Na szczęście dziś coraz łatwiej się od tego
wyzwolić. Mężczyźni chętnie słuchają kobiecych głosów, a dla młodych muzyków,
którzy chcą ze mną współpracować, nie liczy się nic innego poza moimi umiejętnościami.
Należysz do grona
artystek, dla których teksty piosenek pozostają tak samo istotne jak muzyka.
Dlaczego przywiązujesz do nich tak wielką wagę?
Sądzę, że nie jestem zbyt dobrym muzykiem, więc staram się
skupić na tym, co uważam za swój atut. Już jako dziecko lubiłam dużo czytać i
odkryłam w sobie pewien talent literacki. Lubię używać metafor i bawić się
wieloznacznością słów. Starałam się o tym pamiętać zwłaszcza podczas pracy nad
płytą „Blood & Wine”. Większość tekstów powstało wówczas jako wiersze,
które dopiero później zostały dopasowane do konkretnej muzyki.
Czy sztuka poezji
wydaje ci się szczególnie bliska muzyce?
Zdecydowanie tak. Dobry wiersz ma w sobie przecież rytm i
melodyjność, a więc cechy, których wymaga się od każdej dobrej piosenki. Przykładem
poety, którego twórczość zawsze przywoływała mi na myśl muzykę zawsze był
chociażby William Auden.
Czy ostatnimi czasy
odkryłaś dla siebie kogoś jeszcze?
Odkąd coraz częściej przebywam w Paryżu, staram się zwracać
uwagę na poezję francuską. Intryguje
mnie w niej zwłaszcza samo brzmienie języka, który potrafi zafascynować nawet
ludzi nieznających w nim ani jednego słowa.
Często powtarzasz, że
muzykę, którą wykonujesz określiłabyś jako „rock noir”. W jaki sposób
zdefiniowałabyś ten osobliwy nurt?
Słowo „noir” w kinie i literaturze kojarzy mi się z wizją
świata, która zakłada pewien dystans do rzeczywistości. Wprawdzie emanuje
mrokiem, ale jednocześnie nie stara się przytłoczyć nim odbiorcy. W kinie
dostrzegam coś podobnego u Hitchcocka i Tarantino. Jeśli chodzi o muzykę, za
zespół wykonujący „rock noir” uznałabym na przykład Mazzy Star.
(...)
Swego czasu ujęłaś
mnie deklaracją, że – jak każda kobieta - uwielbiasz whisky i papierosy. Masz w
tych kwestiach jakieś preferencje?
Najchętniej piję chyba Bourbona. Odkąd mieszkam w Paryżu,
zdążyłam także znaleźć swój ulubiony koniak. Jeśli natomiast chodzi o
papierosy, staram się ograniczać do jednego w tygodniu. To mój francuski
przysmak, a przyjemności trzeba umieć sobie dawkować.
Więcej na łamach Dziennika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz