piątek, 12 lipca 2013

Zawsze będę melancholikiem - rozmowa z Paolo Sorrentino







Piotr Czerkawski: Na zakończonym niedawno festiwalu w Karlowych Warach zaprezentowałeś – owacyjnie przyjęte wcześniej w Cannes – „La Grande Bellezza”. Jednym z najważniejszych bohaterów twojego filmu wydaje się miasto Rzym. Po seansie może wydawać się, że znasz je na wylot, a przecież wcale nie mieszkasz tam od urodzenia.

Paolo Sorrentino: Prawdę mówiąc, na stałe przebywam w Rzymie dopiero od 6 lat. Znam jednak to miasto bardzo dobrze, bo wielokrotnie tu wcześniej pracowałem. Jak zapewne można zorientować się z moich filmów, po prostu kocham Rzym. W „La Grande Bellezza” chciałem jednak opowiedzieć nie tylko o pięknie miasta, ale także o pięknie samych Rzymian, o którym oni samo zdążyli już dawno zapomnieć. 

(...)


Pokazane w twoim filmie życie wielkomiejskich elit wydaje się jednocześnie magnetyczne i rozczarowujące. Czy właśnie tak postrzegasz swoje otoczenie?
Jeśli mieszkasz w takiej metropolii jak Rzym, na każdym kroku możesz spotkać znajomych i znaleźć pretekst do dobrej zabawy. Jednocześnie jednak masz szansę, by chwilę później wtopić się w anonimowy tłum, zwolnić i zyskać  czas na przemyślenia.  Możliwość połączenia tych dwóch potrzeb wydaje mi się największą zaletą jaką przynosi mieszkanie w wielkim mieście.
 




„La Grande Bellezza” wielokrotnie porównuje się do najlepszych filmów Federico Felliniego. Domyślam się, że twórczość tego reżysera ma dla ciebie spore znaczenie?

Zgadza się, dzięki Felliniemu odkryłem dla siebie sens kina. Mam zresztą wrażenie, że Fellini jest ważnym twórcą dla każdego Włocha. Na pewno interesują nas te same tematy: Rzym, wyższe sfery, wypełniająca nasze życie pustka. Podobne kwestie były ważne również dla Antonioniego, ale mnie osobiście zawsze bliższy był temperament twórcy „Słodkiego życia”. Nie zamierzam jednak, rzecz jasna, kopiować  jego stylu. Nawet gdybym chciał, byłoby to zresztą bezcelowe. Fellini jest po prostu nie do podrobienia.

Przy okazji nowego filmu porównywano cię także do Terrence’a Malicka. Mówiono, że „La Grande Bellezza” to „Drzewo życia” wzbogacone o poczucie humoru. Co o tym myślisz?

Na pewno miło usłyszeć coś takiego. Główne podobieństwo z Malickiem polega  pewnie na tym, że w „La Grande Bellezza” użyłem muzyki tych samych kompozytorów, między innymi Góreckiego i Preisnera.

Twoje gusta muzyczne wydają się jednak znacznie szersze. Trudno mi wyobrazić sobie, by Malick sięgnął kiedyś po muzykę Talking Heads, którą tak świetnie wykorzystałeś we „Wszystkich odlotach Cheyenne’a”.

Nie, dlaczego? Myślę, że oceniasz go zbyt surowo. Kto wie, może nawet Terrence Malick ma poczucie humoru?

Odważna teza. W twoich filmach dowcip często ma w sobie siłę, by zneutralizować bijącą z opowieści gorycz. Bohaterowie „Boskiego”, „Wszystkich odlotów…” czy „La Grande Bellezza” wzmagają się z poczuciem straty, choć nie do końca są pewni, co tak naprawdę utracili.

Oczywiście, twój opis to przecież najkrótsza możliwa definicja melancholii. A ja odkąd pamiętam byłem melancholikiem i zapewne zostanę nim już na zawsze.

Więcej w dzisiejszym wydaniu Dziennika 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz