Podczas festiwalu w Berlinie w 2012 roku doroczna nagroda
imienia Alfreda Bauera dla „filmu fabularnego, który otwiera horyzonty sztuki
filmowej” przypadła portugalskiemu „Tabu”. Odbierający wyróżnienie reżyser
Miguel Gomes powiedział z udawanym zakłopotaniem: „Dziękuję, ale nie rozumiem dlaczego otrzymuję nagrodę za innowacyjność,
skoro chciałem zrealizować film staroświecki”. Zademonstrowana przez
portugalskiego twórcę kokieteria stanowi klucz do zrozumienia jego artystycznej
wrażliwości. Filmy Gomesa, jednocześnie błazeńskie i pełne powagi, abstrakcyjne
i do bólu konkretne, wymykają się łatwym klasyfikacjom. Nie inaczej dzieje się
w przypadku trylogii „Tysiąc i jedna noc”, która uwiodła widzów festiwalu w Cannes,
a teraz zostanie zaprezentowana na ekranach polskich kin.
Tak jak twórcy francuskiej Nowej Fali, Gomes rozpoczął swoją
przygodę z kinem od uprawiania krytyki filmowej. Z tamtych czasów pozostała
Portugalczykowi imponująca erudycja oraz wyrazistość sądów pomocna później w stworzeniu
własnego reżyserskiego stylu. U jego podstaw leży choćby niechęć do filmowego realizmu, który - w opinii twórcy „Tabu”
– jest taką samą konwencją jak każda inna. Zamiast próbować wiernego
naśladownictwa rzeczywistości, reżyser woli popisywać się swą bujną wyobraźnią,
grać z oczekiwaniami widza i nieustannie go zaskakiwać. Do lepszego zrozumienia
tej skłonności przyda się jeszcze jedna anegdota. Po seansie krótkometrażowego
„Kalkitos” (2002) pewien dziennikarz spytał bezceremonialnie Gomesa: „O co, do cholery, chodziło w tym filmie?”.
Niewzruszony reżyser odparł wówczas: „Och,
to po prostu mój autorski remake „Czarnoksiężnika z Oz”. Portugalski twórca
po dziś dzień pozostaje wierny fascynacji hollywoodzkim klasykiem. Właściwie w
każdym swym dojrzałym filmie Gomes powiela koncept podróży bohaterów z dobrze
znanego nam świata do krainy fantazji. Przewrotność Portugalczyka polega jednak
na tym, że w jego dziełach obie te rzeczywistości okazują się zaskakująco
bliskie sobie nawzajem.
Czerpiące ze struktury bliskowschodnich baśni filmy –
obarczone podtytułami „Niespokojny”, „Opuszczony” i „Oczarowany ” - opisują
sytuację w Portugalii z lat 2013 – 2014. Będący w kryzysie kraj stał się
wówczas zakładnikiem surowego programu oszczędnościowego prowadzącego do
zubożenia milionów ludzi.
Przeszło sześciogodzinny cykl z całą pewnością można uznać
za opus magnum Gomesa, a także
podsumowanie jego dotychczasowej twórczości. Reżyser, swoim zwyczajem,
postanowił połączyć pozornie nieprzystające do siebie konwencje. Na ekranie pojawia
się Szeherezada, która – zamiast snuć fantastyczne opowieści – przybliża widzom
historie Portugalczyków cierpiących na skutek społeczno - politycznych
perturbacji. Podczas gdy część anegdot zostaje przedstawiona w stylistyce
paradokumentu, inne mają więcej wspólnego z groteską i barokowym rozbuchaniem.
Spoiwem łączącym różnorodne nowele pozostaje sympatia wobec ciężko
doświadczonych przez los bohaterów i pogarda w stosunku do odpowiedzialnych za
ich nieszczęścia polityków. Wylewający się z ekranu gniew nie okazuje się
destrukcyjny, lecz twórczy, gdyż znajduje swe ujście w rubasznym poczuciu
humoru.
„Tysiąc i jedna noc” doprowadza do ekstremum, obecną już w
poprzednich filmach Gomesa, tendencję do karnawalizacji świata i wywracania
jego reguł do góry nogami. W ramach tej praktyki ciemiężący lud politycy mogą
zostać ośmieszeni jako skończeni durnie. Dzieje się tak choćby w słynnej już
sekwencji z pierwszej części trylogii. Reżyser przedstawia w niej grupę
unijnych technokratów udających się na negocjacje w sprawie ciążących na
Portugalii astronomicznych długów. Początkowo mężczyźni są surowi i
nieprzejednani. Po pewnym czasie spotykają szamana, który oferuje im cudowny
środek na trawiące wszystkich bez wyjątku problemy z erekcją. Pod wpływem
specyfiku mężczyźni zupełnie zmieniają nastawienie do świata i stają się
marionetkami w rękach szamana. Przede wszystkim wskazują jednak na uzależnienie
własnych decyzji od frustracji i kompleksów.
Równie wymownie prezentuje się sekwencja procesu sądowego z
„Opuszczonego”. Pozornie prosta sprawa z każdą chwilą zatacza coraz szersze
kręgi, a wśród świadków znajduje się między innymi głuchoniema oszustka, przemądrzały dżinn i tabun chińskich
kurtyzan. Rosnące niedowierzanie malujące się na twarzy sędziny stanowi
znakomite podsumowanie pogrążonej w chaosie portugalskiej rzeczywistości czasów
kryzysu.
Podobnie błyskotliwych metafor jest w trylogii „Tysiąca i
jednej nocy” znacznie więcej. Nie wolno jednak zapominać, że dzieło Gomesa –
tak jak właściwie wszystkie jego poprzednie filmy – mówi głównie o mocy płynącej z samego opowiadania historii.
Bohaterowie „Twarzy…”, „Tabu” czy „Odkupienia” radzili sobie z problemami, gdyż
potrafili objąć je narracją i uczynić przedmiotem fikcji, która z definicji
skrywa w sobie sens i cel. Motyw ten powraca w trylogii ze zdwojoną siłą, gdyż nie
dotyczy już tylko jednostek, lecz całego narodu. Reżyser doskonale pamięta, że
w arabskim oryginale snucie opowieści było ze strony Szeherezady owocem buntu i
strategią przetrwania. Nie inaczej dzieje się w filmie, który Gomes –
reprezentant pogrążonego w opresji społeczeństwa – uczynił świadectwem krzepiącej
fantazji o ośmieszeniu i napiętnowaniu sprawców portugalskiej klęski. Przy
okazji, międzynarodowy sukces „Tysiąca i jednej nocy” potwierdził starą prawdę
o tym, że najbardziej wartościowa sztuka powstaje w najmniej sprzyjających
okolicznościach. Bez wątpienia rację ma ojciec przekonujący filmową
Szeherezadę, że Nie ma antidotum bez
trucizny.