poniedziałek, 29 lutego 2016

Opowiadam, więc jestem. Kino Miguela Gomesa






Podczas festiwalu w Berlinie w 2012 roku doroczna nagroda imienia Alfreda Bauera dla „filmu fabularnego, który otwiera horyzonty sztuki filmowej” przypadła portugalskiemu „Tabu”. Odbierający wyróżnienie reżyser Miguel Gomes powiedział z udawanym zakłopotaniem: „Dziękuję, ale nie rozumiem dlaczego otrzymuję nagrodę za innowacyjność, skoro chciałem zrealizować film staroświecki”. Zademonstrowana przez portugalskiego twórcę kokieteria stanowi klucz do zrozumienia jego artystycznej wrażliwości. Filmy Gomesa, jednocześnie błazeńskie i pełne powagi, abstrakcyjne i do bólu konkretne, wymykają się łatwym klasyfikacjom. Nie inaczej dzieje się w przypadku trylogii „Tysiąc i jedna noc”, która uwiodła widzów festiwalu w Cannes, a teraz zostanie zaprezentowana na ekranach polskich kin.

Tak jak twórcy francuskiej Nowej Fali, Gomes rozpoczął swoją przygodę z kinem od uprawiania krytyki filmowej. Z tamtych czasów pozostała Portugalczykowi imponująca erudycja oraz wyrazistość sądów pomocna później w stworzeniu własnego reżyserskiego stylu. U jego podstaw leży choćby niechęć do filmowego realizmu, który - w opinii twórcy „Tabu” – jest taką samą konwencją jak każda inna. Zamiast próbować wiernego naśladownictwa rzeczywistości, reżyser woli popisywać się swą bujną wyobraźnią, grać z oczekiwaniami widza i nieustannie go zaskakiwać. Do lepszego zrozumienia tej skłonności przyda się jeszcze jedna anegdota. Po seansie krótkometrażowego „Kalkitos” (2002) pewien dziennikarz spytał bezceremonialnie Gomesa: „O co, do cholery, chodziło w tym filmie?”. Niewzruszony reżyser odparł wówczas: „Och, to po prostu mój autorski remake „Czarnoksiężnika z Oz”. Portugalski twórca po dziś dzień pozostaje wierny fascynacji hollywoodzkim klasykiem. Właściwie w każdym swym dojrzałym filmie Gomes powiela koncept podróży bohaterów z dobrze znanego nam świata do krainy fantazji. Przewrotność Portugalczyka polega jednak na tym, że w jego dziełach obie te rzeczywistości okazują się zaskakująco bliskie sobie nawzajem.
(....) 

Czerpiące ze struktury bliskowschodnich baśni filmy – obarczone podtytułami „Niespokojny”, „Opuszczony” i „Oczarowany ” - opisują sytuację w Portugalii z lat 2013 – 2014. Będący w kryzysie kraj stał się wówczas zakładnikiem surowego programu oszczędnościowego prowadzącego do zubożenia milionów ludzi.

Przeszło sześciogodzinny cykl z całą pewnością można uznać za opus magnum Gomesa, a także podsumowanie jego dotychczasowej twórczości. Reżyser, swoim zwyczajem, postanowił połączyć pozornie nieprzystające do siebie konwencje. Na ekranie pojawia się Szeherezada, która – zamiast snuć fantastyczne opowieści – przybliża widzom historie Portugalczyków cierpiących na skutek społeczno - politycznych perturbacji. Podczas gdy część anegdot zostaje przedstawiona w stylistyce paradokumentu, inne mają więcej wspólnego z groteską i barokowym rozbuchaniem. Spoiwem łączącym różnorodne nowele pozostaje sympatia wobec ciężko doświadczonych przez los bohaterów i pogarda w stosunku do odpowiedzialnych za ich nieszczęścia polityków. Wylewający się z ekranu gniew nie okazuje się destrukcyjny, lecz twórczy, gdyż znajduje swe ujście w rubasznym poczuciu humoru.

„Tysiąc i jedna noc” doprowadza do ekstremum, obecną już w poprzednich filmach Gomesa, tendencję do karnawalizacji świata i wywracania jego reguł do góry nogami. W ramach tej praktyki ciemiężący lud politycy mogą zostać ośmieszeni jako skończeni durnie. Dzieje się tak choćby w słynnej już sekwencji z pierwszej części trylogii. Reżyser przedstawia w niej grupę unijnych technokratów udających się na negocjacje w sprawie ciążących na Portugalii astronomicznych długów. Początkowo mężczyźni są surowi i nieprzejednani. Po pewnym czasie spotykają szamana, który oferuje im cudowny środek na trawiące wszystkich bez wyjątku problemy z erekcją. Pod wpływem specyfiku mężczyźni zupełnie zmieniają nastawienie do świata i stają się marionetkami w rękach szamana. Przede wszystkim wskazują jednak na uzależnienie własnych decyzji od frustracji i kompleksów.

Równie wymownie prezentuje się sekwencja procesu sądowego z „Opuszczonego”. Pozornie prosta sprawa z każdą chwilą zatacza coraz szersze kręgi, a wśród świadków znajduje się między innymi głuchoniema oszustka,  przemądrzały dżinn i tabun chińskich kurtyzan. Rosnące niedowierzanie malujące się na twarzy sędziny stanowi znakomite podsumowanie pogrążonej w chaosie portugalskiej rzeczywistości czasów kryzysu.

Podobnie błyskotliwych metafor jest w trylogii „Tysiąca i jednej nocy” znacznie więcej. Nie wolno jednak zapominać, że dzieło Gomesa – tak jak właściwie wszystkie jego poprzednie filmy – mówi głównie  o mocy płynącej z samego opowiadania historii. Bohaterowie „Twarzy…”, „Tabu” czy „Odkupienia” radzili sobie z problemami, gdyż potrafili objąć je narracją i uczynić przedmiotem fikcji, która z definicji skrywa w sobie sens i cel. Motyw ten powraca w trylogii ze zdwojoną siłą, gdyż nie dotyczy już tylko jednostek, lecz całego narodu. Reżyser doskonale pamięta, że w arabskim oryginale snucie opowieści było ze strony Szeherezady owocem buntu i strategią przetrwania. Nie inaczej dzieje się w filmie, który Gomes – reprezentant pogrążonego w opresji społeczeństwa – uczynił świadectwem krzepiącej fantazji o ośmieszeniu i napiętnowaniu sprawców portugalskiej klęski. Przy okazji, międzynarodowy sukces „Tysiąca i jednej nocy” potwierdził starą prawdę o tym, że najbardziej wartościowa sztuka powstaje w najmniej sprzyjających okolicznościach. Bez wątpienia rację ma ojciec przekonujący filmową Szeherezadę, że Nie ma antidotum bez trucizny.


Więcej w lutowym numerze miesięcznika KINO


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz