Bohdan Slama uwielbia zaskakiwać swoich widzów. W debiutanckich „Dzikich pszczołach” reżyser pozwolił mieszkańcom zapadłej wsi na prowadzenie filozoficznych rozmów o „potrzebie wertykalności”. W „Szczęściu” udowadniał, że osiągnięcie tytułowego stanu jest możliwe nawet na obskurnym czeskim blokowisku. Także w najnowszych „Czterech słońcach” Slama przekonuje, że nic nie jest tym czym wydaje się na początku. W pozornie nudnej rzeczywistości czeskiej prowincji roznosi się przecież słodkawy zapach marihuany a głuchą ciszę przerywają pretensjonalne tyrady samozwańczego mistyka. W przejmującym finale funkcjonujący na takich zasadach świat staje się areną „małej Apokalipsy”.
(...)
Bohaterowie Slamy rozpaczliwie
potrzebują jakiejkolwiek dawki mistycyzmu, która mogłaby nadać
ich życiu utracony dawno sens. O desperacji Fogiego i spółki
najlepiej świadczy szacunek jakim darzą –wspomnianego już –
lokalnego kaznodzieję. Odziany w rozciągnięty sweter i obnoszący
burzę przetłuszczonych włosów Karel bardziej niż na duchowego
przywódcę przypomina gospodarza programu w rodzaju „Ręce, które
leczą”. Jednocześnie jednak jako jedyny daje bohaterom namiastkę
kontaktu z sacrum.
Slama nie byłby sobą, gdyby nie
starał się wykpić roztaczanej w ten sposób iluzji. W jednej z
kluczowych sekwencji filmu Fogi wraz z Karelem znikają bez śladu,
by podążyć za nagle rozbudzonym instynktem kaznodziei, który
prowadzi bohaterów na pobliskie ogródki działkowe. Swoista parodia
mistycznej wyprawy zamiast zmierzać do odkrycia wzniosłej tajemnicy
kończy się ucieczką przed rozdrażnionymi właścicielami posesji.
Przykład ekscentrycznego poczucia humoru Slamy przynosi również
wyjaśnienie zagadkowego tytułu filmu. Wbrew tkwiącej w nim
tajemnicy, „cztery słońca” okazują się po prostu symbolem
umieszczonym na bramie jednego z ogródków.
(...)
Więcej w DZIENNIKU
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz