Nobliwa X muza nie wydaje się
szczególnie życzliwa dla swych rówieśników. Ponadstuletnia stara
dama maskuje wiek wymyślnym make- upem i wciąż pozostaje
wyznawczynią kultu zdrowia i młodości. Od czasu do czasu zdarzają
się jednak momenty, gdy nie boi się spojrzeć w lustro. Filmy
podejmujące temat starości traktują swoich bohaterów niczym
mentorów, którzy w oczach wielu osób zyskali rangę wzorów do
naśladowania. Zgodnie ze
średniowiecznym jeszcze toposem ars bene moriendi
nabyte w życiu doświadczenie pomaga imrównież w przygotowaniu na
śmierć i godnym rozstaniu się z tym światem. Równie interesujące
bywają jednak wizje, w których reżyserzy pozwalają bohaterom na
zboczenie z wyznaczonych ścieżek i wyrażenie sprzeciwu wobec
przemijania. Niezależnie od artystycznych różnic, twórcom
podejmującym tematykę starości często udaje się osiągnąć
podobny cel. Właśnie dzięki nim marginalizowana w życiu
społecznym grupa odzyskuje należne miejsce i choćby na krótką
chwilę pojawia się w centrum uwagi odbiorców kultury.
O tym,
że starość wciąż stanowi dla filmowców istotny temat do
refleksji świadczą wyniki zorganizowanego przez brytyjski magazyn
„Sight and Sound” plebiscytu na „Najlepszy film wszechczasów”.
W dwóch osobnych ankietach swoje typy wybierali odpowiednio- twórcy
i krytycy filmowi. W głosowaniu reżyserów pierwsze miejsce zajęła
„Tokijska opowieść, którą w gronie ulubionych filmów umieścili
między innymi Mike Leigh, Aki Kaurismaki i Bela Tarr. Co urzekło
wszystkich tych znakomitych reżyserów w powstałym w 1953 roku
dziele Yasujiro Ozu? Film uznany za opus
magnum
japońskiego twórcy daje się odczytać jako współczesna baśń o
żegnaniu się ze światem. Ozu przedstawia w niej perypetie dwójki
staruszków wyruszających prowincji do Tokio, by odwiedzić dorosłe
już dzieci. Przywiązani do przedwojennych tradycji seniorzy nie
mogą jednak znaleźć wspólnego języka z potomkami, którzy
gorliwie włączyli się w proces budowania nowej Japonii.
Prowincjonalni bohaterowie czują się zagubieni w wielkim mieście,
nie potrafią wytrzymać coraz bardziej dynamicznego tempa życia i
nie nadążają za przemianami obyczajowymi. Doskonale zdają sobie
sprawę, że zniknięcie dobrze znanego świata stanowi nieuchronny
zwiastun ich własnego przemijania.
(...)
Na
płaszczyźnie literatury specem od ukazywania perwersyjnego związku
Erosa z Tanatosem pozostaje nieodmiennie Philip Roth. Chirurgicznie
precyzyjna, ale i dziwnie poetycka proza Amerykanina bez ogródek
opisuje seksualne fantazje podstarzałych bohaterów. Erotyka stanowi
dla nich płaszczyznę ucieczki, bo – jak stwierdza sam autor w
powieści „Konające zwierzę” - ”seks
to zemsta na śmierci”. W
literaturze Rotha spazm rozkoszy bardzo często przechodzi jednak w
okrzyk bólu, a kostucha upomina się ostatecznie o nieubłagany
odwet.
Dotychczasowe próby flirtu filmowców z twórczością
amerykańskiego pisarza kończyły się bolesnymi rozczarowaniami.
Najbardziej dotkliwy okazał się przypadek „Elegii” Isabelle
Coixet- adaptacji wspomnianego już „Konającego zwierzęcia”.
Już dokonana przez reżyserkę zmiana oryginalnego tytułu stanowiła
wyraźną deklarację twórczej swobody. W tym wypadku zaprowadziła
ona jednak Coixet w ślepą uliczkę. To co u Rotha niedopowiedziane
i ledwie zasugerowane, w „Elegii” pozostaje wykrzyczane widzowi
prosto w twarz. Skomplikowana natura pożądania jakim podstarzały
profesor obdarza młodą kubańską studentkę u Coixet zostaje
zredukowana wyłącznie do romantycznej tęsknoty za prawdziwą
miłością. Ta strywializowana elegia na cześć dojrzałego
erotyzmu wybrzmiewa po prostu fałszywie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz