Z okazji rozpoczęcia kolejnego sezonu festiwalowego piszę w piątkowym "Dzienniku" o perspektywach rysujących się przed polskimi imprezami filmowymi.
Wielkimi krokami zbliża się kolejny
sezon festiwalowy. Wczoraj w Stanach Zjednoczonych rozpoczęło się
słynne Sundance a za naszą zachodnią granicą niedługo ruszy 63.
edycja Berlinale. Na polskim podwórku warto zwrócić uwagę na
startujące na dniach wrzesieńskie Prowincjonalia. Te kilka
przykładów stanowi tylko małą część długiej listy imprez.
Całkiem prawdopodobne, że w momencie, gdy piszę te słowa gdzieś
na świecie kończą się i zaczynają inne festiwale o jakich nigdy
w życiu nie usłyszymy. Wytworzona wśród widowni moda wespół z
relatywnie łatwym dostępem do finansowych środków sprawia, że
ostatnimi czasy filmowe imprezy powstają jak grzyby po deszczu. Taka
sytuacja rodzi zarówno pewne szanse, jak i zagrożenia. Kolejne
festiwale stanowią unikalną okazję do spotkania z niszowym kinem,
które nie będzie miało szans na zaistnienie w regularnej
dystrybucji. Przy okazji większych imprez odbywają się również
branżowe targi i spotkania pomocne w promocji konkretnych twórców
i tytułów na zagranicznych rynkach. Jednocześnie jednak stałe
zwiększanie się liczby festiwali grozi wywołaniem w odbiorcach
wrażenia przesytu a także zaistnieniem nieuczciwej konkurencji i
bratobójczej walki o konkretne tytuły. O wszystkich tych dylematach
warto dyskutować i wspólnie zastanawiać się nad sposobami
rozwiązania problemów. W ostatnim czasie doskonale zrozumieli to
chociażby organizatorzy katowickiego Ars Independent, którzy
wzbogacili program swojej imprezy o dwudniowe forum dyskusyjne
„Przyszłość festiwali filmowych”.
(...)
W rozmowie o perspektywach stojących
przed polskimi imprezami filmowymi pomoże z pewnością
prześledzenie aktualnego stanu rzeczy. Wbrew powszechnemu
przekonaniu, gwarantem powodzenia danego festiwalu nie musi okazywać
się duży budżet. W naszym kraju mamy do czynienia z imprezami,
których szefowie są w stanie wydać ciężkie pieniądze nawet na
przylot mocno przebrzmiałego gwiazdora. Przyjmowany z honorami aktor
bądź reżyser rozdaje parę autografów, duka kilka zdań na
konferencji prasowej i wraca do domu najbliższym samolotem.
Oczywiście, klasy biznes.
(...)
Rzeczy pozornie
niemożliwej udało się dokonać ekipie stołecznego Planete+ Doc
Film Festival. Artur Liebhart i spółka potrafili rozbudzić wśród
polskiej widowni swoistą modę na kino dokumentalne. Choć jeszcze
kilka lat temu filmom utrzymanym w tym gatunku ciężko było
wzbudzić w naszym kraju jakiekolwiek zainteresowanie, dziś sale
Planete+ Doc potrafią pękąć w szwach. Duża w tym zasługa
organizatorów potrafiących zadbać o umiejętną selekcję i
dostrzeżenie współczesnych tendencji, zgodnie z którymi dokument
coraz bardziej upodabnia się do klasycznej fabuły. W przypadku
Planete+ Doc – tak jak dzieje się to na Nowych Horyzontach –
swoje robi też obecność znanych twarzy. Organizatorom festiwalu
udało się w ostatnich latach ściągnąć do stolicy chociażby
Wernera Herzoga czy Charlotte Rampling. Planete+ Doc i Nowe Horyzonty
łączy jeszcze jedna niezwykle istotna kwestia. Twórcy obu
festiwali prowadzą równocześnie działalność dystrybucyjną. W
ten sposób mają możliwość, by utrzymywać kontakt ze swoją
publicznością nie tylko przez dwa festiwalowe tygodnie, lecz przez
okrągły rok.
(...) Więcej na łamach Dziennika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz