„Bejbi blues” to najdłuższa w
historii reklama prezerwatyw. Hałaśliwy, męczący i dezorientujący
film Kasi Rosłaniec wzbudza również skojarzenia z narkotycznym bad
tripem. A przecież historia
nieprzygotowanych do rodzicielstwa nastolatków mogła prowadzić
przez zupełnie inne ścieżki. Ken Loach wyszedłby z podobnego
punktu wyjścia do opowieści o próbie zachowania ludzkiej godności
w ekstremalnej sytuacji. Todd Solondz lub Gregg Araki nakręciliby
pewnie prowokacyjne komedie o infantylizującym się świecie
dobrobytu. Ulrich Seidl mógłby natomiast zrealizować
mizantropiczny dokument o patologii rodzącej się w wyniku tęsknoty
za prawdziwą miłością. Niestety, łatwo odnieść wrażenie, że
spośród wszystkich twórców światowego kina reżyserka „Bejbi
blues” potrafi zainspirować się wyłącznie Malgoską
Szumowską. Tak jak swoja mentorka, Rosłaniec bierze na warsztat
skandalizujący temat, któremu przypatruje się z ekscytacją
tabloidowej dziennikarki. Twórczyni „Galerianek” próbuje jednak
odwrócić uwagę od intelektualnej pustki swojego filmu za pomocą
pokazu stylistycznych fajerwerków. Tym sposobem, oprócz
nieudolności, do świata „Bejbi blues” wkrada się również
artystyczny cynizm. Rzekomo wstrząsające problemy młodych
bohaterów stają się dla reżyserki wyłącznie pretekstem do
eksponowania designerskich ciuchów, modnej muzyki i seksownych ciał
aktorek. Odbiór filmu jeszcze bardziej pogarszają - podejmowane
przez reżyserkę - pseudoironiczne zabiegi promocyjne . Na słynnym
zdjęciu z premiery „Bejbi Blues” Rosłaniec –
ucharakteryzowana na własną bohaterkę – obnosi dumnie koszulkę
z napisem „I'm a fuckin' artist”. Po obejrzeniu filmu nie
pozostaje nic innego jak złożyć usta w dzióbek i teatralnym
szeptem zapytać: „seriously”?
Nie widzę sensu porównywania artystycznego z innymi twórcami, lepiej przyjrzeć się Bejbi Blues jako odrębnemu tworowi, po co porównywać? Ja do każdego filmu podchodzę jak do kreacji w końcu artystycznej (chyba, że to dokument) i potem dopiero próbuję "przebić się" przez kolejne warstwy... może właśnie tak warto spróbować? Film jest mocny i daje dużo do myślenia...
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem, porównywanie tego filmu z dokonaniami innych twórców ma głęboki sens. Pozwala chociażby ukazać całe spektrum niewykorzystanych szans :).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Jak się nie ma co się lubi, to się próbuje zrozumieć to co się ma (zwłaszcza w sferze obyczajowej, nie jesteśmy w większości krytykami filmowymi itd)... Mimo Pana recenzji...Polecam!!!
OdpowiedzUsuńCóż, oczywiście, zachęcam do wyrobienia sobie własnej opinii na temat filmu. Nigdy zresztą tego nie odradzam. Co najwyżej, ostrzegam przed możliwymi konsekwencjami :).
OdpowiedzUsuń