piątek, 11 stycznia 2013

Ekstaza świętego Leosa








Z okazji premiery "Holy Motors" piszę dla FILMU o powiązaniach Leosa Caraxa z Erikiem Rohmerem, towarzyszącej reżyserowi aurze niedostępności i naszym osobliwym spotkaniu w korytarzu kijowskiego kina.


Premiera „Holy Motors” przypomina o istniejącej od wielu lat prawidłowości. Można spierać się o ocenę twórczości Leosa Caraxa, ale trudno zaprzeczyć tezie, że każdy kolejny film reżysera stanowi w oczach miłośników kina spore wydarzenie. Nie dzieje się tak tylko ze względu na coraz dłuższy ostatnio czas oczekiwania na kolejne premiery. Filmy Caraxa stają się jedyną płaszczyzną kontaktu z tą magnetyczną osobowością. Wyłącznie z nich możemy dowiedzieć się z kim reżyser się umawia, jakie czyta książki, co go przeraża i fascynuje. Możemy być pewni, że Carax nie zdradzi takich informacji dziennikarzom. Reżyser od lat słynie z konsekwentnego unikania rozmów z prasą i niechętnego spowiadania się przed publicznością. Reguła Caraxa wydaje się następująca: im poważniejsze słyszy pytanie, tym bardziej absurdalną przygotowuje odpowiedź. W latach 80. reżyserowi zdarzało się kokietować publikę błazeńskimi deklaracjami w rodzaju: „Gdyby Marylin Monroe była młoda w dzisiejszych czasach, związałaby się ze mną”. Na ostatnim festiwalu w Cannes Carax z rozbawieniem zbywał dziennikarzy zasypujących go dociekaniami dotyczącymi najnowszego filmu. Na – zadane w trakcie konferencji prasowej – pytanie „co mają znaczyć wszystkie użyte przez pana symbole?” odparł tylko „A skąd mam, do cholery ,wiedzieć?”. Kilka miesięcy później zdziwiony narosłymi wokół „Holy Motors” wątpliwościami interpretacyjnymi dodawał, że „to bardzo prosty film. Pokazywałem go dzieciom i nie miały żadnych problemów z jego zrozumieniem”. Wytwarzającą się wokół reżysera aurę niedostępności odczułem na własnej skórze, gdy kilka miesięcy temu przypadkiem wpadłem na niego na festiwalu w Kijowie. W doskonale pamiętającym czasy radzieckie korytarzu kina, Carax – w nieodłącznym kapeluszu i ciemnych okularach- wyglądał jak przybysz z innej planety. Każde z zadanych mu przeze mnie krótkich pytań skwitował lapidarnym „Oh, yes”, po czym uśmiechnął się przepraszająco i odmaszerował w kierunku sali projekcyjnej, na której zapowiedział ukraińską premierę „Holy Motors”. Trudno powiedzieć, czy manifestowana przez Francuza nonszalancja wynika z chorobliwej nieśmiałości, czy precyzyjnej kreacji własnego wizerunku. Faktem jest, że wytworzona wokół persony Caraxa aura tajemnicy tylko wzmacnia zainteresowanie jego nietuzinkowymi filmami.

Ekscentryczny reżyser dość wcześnie zadbał o odseparowanie świata własnej wyobraźni od otaczającej rzeczywistości. Choć syn amerykańskiego krytyka filmowego i francuskiej dziennikarki przyszedł na świat jako Alexander Oscar Dupont, w wieku 17 lat – wedle własnych słów - „narodził się ponownie”. Wtedy właśnie przyjął pseudonim Leos Carax i podjął decyzję o zostaniu artystą. Historia francuskiego kina zna jeszcze jeden przypadek spektakularnej zmiany tożsamości. Kilkadziesiąt lat wcześniej młody intelektualista Maurice Scherer sięgnął najpierw za pióro a potem za kamerę, by stać się Erikiem Rohmerem. Z biegiem czasu francuski reżyser, tak jak Carax, wykreował na ekranie własny świat i z równą niechęcią oprowadzał po nim dziennikarzy i interpretatorów. Choć Carax i Rohmer funkcjonują na stylistycznych i światopoglądowych antypodach, spotykają się w tym samym punkcie wyjścia. Scenariusz każdego z ich filmów mógłby rozpoczynać się po prostu od - użytego zresztą jako tytuł pełnometrażowego debiutu Caraxa – zdania „Chłopak spotyka dziewczynę”. O ile jednak reżyser „Zielonego promienia” krąży później w stronę wyrafinowanej analizy psychologicznej, o tyle twórca „Złej krwi” stawia na żywioł i emocję.


(...) Więcej w styczniowym FILMIE


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz