Bohdana Slamy nigdy nie za dużo. Kilka dni po polskiej premierze "Czterech słońc" i wrocławskim spotkaniu z reżyserem, które miałem przyjemność prowadzić, zamieszczam fragmenty mojego tekstu o reżyserze opublikowanego w styczniowym numerze miesięcznika HIRO
Bohdan Slama należy do najbardziej
utytułowanych czeskich twórców swojego pokolenia. Wyreżyserowane
przez niego „Szczęście” otrzymało przed kilku laty Złotą
Muszlę na festiwalu w San Sebastian. „Cztery słońca” -
najnowszy tytuł w dorobku reżysera - okazały się pierwszym
czeskim filmem, który trafił do sekcji konkursowej na słynnym
festiwalu w Sundance. Mimo wszystko, w kinie Slamy trudno zakochać
się od pierwszego wejrzenia. Inaczej niż Petr Zelenka czy Jan
Hrebejk, twórca „Dzikich pszczół” nie portretuje w swoich
filmach barwnych perypetii wielkomiejskich ekscentryków. Slamę
bardziej interesuje pozornie nieatrakcyjna codzienność
prowincjuszy. Czeski reżyser lubi swoich bohaterów, ale rzadko
kiedy po kumpelsku klepie ich po ramieniu. Zamiast tego przygląda
się portretowanej rzeczywistości z filozoficznego dystansu. Dzięki
przyjęciu tej perspektywy Slamie często udaje się jednak dostrzec
więcej niż innym. Z polskiej perspektywy kontakt z twórczością
reżysera może przede wszystkim pomóc w obaleniu stereotypów
narosłych wokół naszych południowych sąsiadów. Filmy Slamy
wydają się dla nas co najmniej tak dobrym przewodnikiem po
dzisiejszych Czechach jak reportaże Mariusza Szczygła.
We własnym środowisku filmowym autor
„Szczęścia” zyskał opinię trzymającego się na uboczu
ekscentryka. Slama zrobił wiele, by na nią zapracować. Od
większości kolegów po fachu różni go chociażby stosunek do
czechosłowackiej Nowej Fali. Podczas gdy inni reżyserzy urodzeni w
latach 60. starają się raczej podkreślać dystans do narodowej
klasyki, Slama nie ukrywa swych inspiracji dawnymi mistrzami.
Późniejszy twórca „Mojego nauczyciela” zdobywał zresztą
reżyserskie szlify jako asystent pierwszej damy czeskiego kina- Very
Chytilovej. Już po swoim pierwszym filmie - „Dzikie pszczoły”
zasłużył natomiast na porównania do samego Milosa Formana.
Debiut Slamy wyraźnie zrywa z
rozpowszechnioną w czeskim kinie sielską wizją prowincji. „Dzikie
pszczoły” kłują widza sugestywnym do bólu portretem
małomiasteczkowej beznadziei. Pozbawieni perspektyw i karmiący się
niemożliwymi do spełnienia marzeniami bohaterowie wzbudzają
skojarzenia z indywiduami sportretowanymi w Formanowskim „Pali się,
moja panno”. Kino Slamy łączy z wczesnymi dziełami mistrza
jeszcze jedno. Choć twórca „Dzikich pszczół” jak ognia unika
otwartego wypowiadania się o polityce, w jego filmach wyraźnie da
się dostrzec ostrą diagnozę czeskiej rzeczywistości. Sceneria z
debiutu reżysera przypomina dobrze znane z naszych realiów
popegeerowskie slumsy. W krainie powszechnego bezrobocia,
zrujnowanych budynków i podłych barów równie nieatrakcyjne muszą
okazywać się ludzkie życiorysy. O tym, że Slama ma na celu
rzetelny portret pewnego wycinka czeskiej rzeczywistości może
świadczyć sama struktura filmu. Zamiast opowiadać historię
pojedynczych bohaterów, reżyser postanowił pochylić się nad całą
lokalną zbiorowością.
(....)
Więcej w styczniowym HIRO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz