Piotr Czerkawski: Znakomity
austriacki dokumentalista Michael Glawogger użył w swoim dokumencie
„Chwała dziwkom” aż trzech waszych piosenek- „Miracle”,
„Honey or Tar” i „Beautiful Boyz”. Gdy z nim o tym
rozmawiałem, przyznał, że muzyka CocoRosie pociąga go, bo jest
umiejscowiona w pół drogi między dyskomfortem a przyjemnością.
To chyba całkiem niezła definicja waszej twórczości ?
Sierra Casady: Hm,
przyjemność może czasem okazać się czasem źródłem wielkich
kłopotów. Zwłaszcza, jeśli chodzi o przyjemność ekstremalną.
Rzeczywiście w swojej twórczości – tak jak zauważył to
Glawogger – lubimy poruszać się między skrajnościami. Muzyka,
którą wykonujemy jest odbiciem naszej relacji. A my w tym samym
czasie kochamy się i nienawidzimy. Może utrudnia nam to życie, ale
wciąż pozostaje inspirujące.
Można odnieść wrażenie, że
potraficie czerpać natchnienie także z wielu innych rzeczy. Wasza
pierwsza płyta – nagrywana w Paryżu -„La
Maison de Mon Rêve”
wydaje się mocno przesiąknięta atmosferą tego miasta.
SC: Zazwyczaj
lubimy mówić o sobie, że jesteśmy kosmopolitkami, mieszkamy w
Wieży Babel i miejsce, w którym aktualnie się znajdujemy nie ma na
nas żadnego wpływu. W przypadku Paryża i pierwszego albumu było
jednak inaczej. Podczas pracy nad płytą bardzo dużo włóczyłyśmy
się po okolicy naszego mieszkania na przedmieściach. Nagrywałyśmy
wtedy dźwięki deszczu, ulicznego ruchu, gwaru rozmów a potem
wracałyśmy do naszego małego pokoiku i w dziwnych, nocnych
godzinach pracowałyśmy nad kolejnymi piosenkami. Bez wątpienia,
gdybyśmy nagrywały „La
Maison...” gdziekolwiek
indziej, płyta ta nie brzmiałaby tak samo.
(...)
Ze względu na swoją odrealnioną,
nieco oniryczną atmosferę wasze piosenki często bywają odbierane
jako – opowiadane za pomocą muzyki – baśnie. Czy zgadzacie się
z takim podejściem do własnej twórczości?
SC: Podobne
opinie zawsze bardzo nas cieszą, bo w swoich piosenkach staramy się
opowiadać niezwykłe historie, kreować barwny świat i tworzyć
bohaterów, z którymi mogłybyśmy się identyfikować. Bianca
zresztą zajmuje się pisaniem opowiadań i porusza się w obrębie
różnych konwencji, ale najczęściej sięga właśnie po baśnie.
Bianca Casady: Wymyśliłam
nawet własną krainę, w której rozgrywa się większość moich
opowieści.
SC: Trochę
zazdroszczę jej tej kreatywności. Wiesz, że chciałabym kiedyś
kręcić filmy?
Sama pisałabyś scenariusze?
SC: Nie,
nie jestem uzdolniona w tym kierunku. Od tego mam Biancę. Bardziej
interesowałaby mnie praca na planie, prowadzenie aktorek i aktorów.
Sama również mogłabym w tych filmach grać. Myślę, że na
ekranie mogłabym wypaść całkiem uroczo. Ostatnio Bianca napisała
zresztą scenariusz baletu, w którym zagram tancerkę brzucha.
Wprost nie mogę się doczekać realizacji! Ale bynajmniej nie
zapominam także o ambicjach reżyserskich.
Ciekaw jestem jak mógłby wyglądać
wyreżyserowany przez was film.
BC: Och,
z pewnością byłoby w nim dużo krwi i połamanych kończyn...
SC: Tak,
bardzo interesuje mnie proces poszukiwania piękna, próby
sztucznego wytworzenia go poprzez mutacje i deformacje. Myślę, że
to mógłby być dobry temat na film.
Część krytyków porównuje jednak
waszą muzykę do twórczości brazylijskiej gwiazdy Cibelle Cavali.
BC: Nie
jesteśmy znawczyniami jej muzyki, ale słyszałyśmy parę piosenek
i na pewno zrobiły na nas wrażenie. Cibelle ma wspaniały głos.
SC: I
jest piękna!
Miałem okazję to zauważyć, gdy
się spotkaliśmy
SC: Uważaj,
to czarodziejka! Zakochałeś się w niej?
Robiliśmy wywiad wcześnie rano w
obskurnym wrocławskim hotelu. Byłem bezpieczny.
SC: Twoje
szczęście. Pamiętam, że parę razy mijałyśmy się z Cibelle na
tych samych festiwalach. Od razu przykuwa uwagę. To pewnie przez ten
seksapil!
Więcej w styczniowym HIRO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz