piątek, 18 stycznia 2013

Mściciel Tarantino - recenzja "Django"





„Django” to Tarantinowski strzał w dziesiątkę. Reżyser z właściwym sobie nonszalanckim wdziękiem miesza spaghetti western ze starą niemiecką legendą. Nowy film Tarantino daje się jednak również odczytać jako prequel „Bękartów wojny”. Ukazaną w „Django” nienawiść rasową z powodzeniem można potraktować przecież jako ponurą zapowiedź Holokaustu. Tarantino w swoim filmie raz jeszcze przypomina mściciela, który w ramach „Operacji kino” bierze krwawy odwet na okrutnej historii. Tak jak w "Bękartach..."  zawierza sile iluzji i na naszych oczach próbuje odczarować prawdę za pomocą samoświadomego spektaklu. Amerykański reżyser udowadnia, że potrafi zainscenizować go doprawdy wirtuozersko. „Django” skrzy się dowcipem, w którym celuje zwłaszcza postać doktora Kinga Schulza. Elokwentne wypowiedzi niemieckiego łowcy nagród z powodzeniem mogłyby złożyć się na grubą księgę aforyzmów. Obecnemu w filmie humorowi towarzyszą, rzecz jasna, erupcje nieprzyzwoicie widowiskowej przemocy. W „Django” orgia zniszczenia nie jest jednak celem samym w sobie, lecz przygotowuje grunt dla zaistnienia nowych wartości. Za sprawą wątku przyjaźni tytułowego bohatera z doktorem Schulzem do Tarantinowskiego świata wkrada się subtelność nieobecna tam bodaj od czasu „Jackie Brown”. Swoim zwyczajem reżyser „Django” co krok rozdaje także prezenty, które ucieszą jego najwierniejszych widzów. Ci bez problemu zauważą choćby, że intonacja i poziom wściekłości obecny w bezbłędnych tyradach Samuela L. Jacksona osiąga poziom bliski monologom Julesa Winnefielda w „Pulp Fiction”. Wielbiciele Tarantino z pewnością docenią także pojawiający się w końcówce wybuchowy epizod samego reżysera. Siła tkwiąca w "Django" powinna jednak z równą mocą oddziałać zarówno na wiernych fanów, jak i neofitów.  Nastrój po obejrzeniu filmu można by porównać do afektu jednej z bohaterek, która – po usłyszeniu  riposty z ust Django – nie ma wyboru i po prostu mdleje z zachwytu. Quentin, złotousty diable, znowu ci się udało!

2 komentarze:

  1. Aktorka mdleje z zachwytu po usłyszeniu riposty z ust Django?? Nie aktorka, a bohaterka, jeżeli z ust Django. To po pierwsze. I moim zdaniem, to stwierdzenia totalnie rozmija się z tym, co zaszło w opisanej scenie.
    Prequel do "Inglourious Basterds"? Odwet na okrutnej historii? Pobudki, jakimi kieruje się Django, są chyba zupełnie inne od tych, powodujących bohaterami poprzedniego filmu... I wydawało mi się, że Tarantino dość wyraźnie wskazał to w "Django Unchained".
    Recenzja kiepska, moim zdaniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdzie nie piszę o mdlejącej aktorce, lecz o bohaterce. To po pierwsze.

    Nie mówię, że pobudki towarzyszące bohaterom "Inglorious Basterds" i "Django" są identyczne. Są jednak na tyle podobne, że można je ze sobą zestawić. Jakie byłyby argumenty przeciw tej tezie?

    Komentarz małostkowy, moim zdaniem :).

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń