„Django” to Tarantinowski strzał w
dziesiątkę. Reżyser z właściwym sobie nonszalanckim wdziękiem
miesza spaghetti western ze starą niemiecką legendą. Nowy film
Tarantino daje się jednak również odczytać jako prequel „Bękartów
wojny”. Ukazaną w „Django” nienawiść rasową z powodzeniem
można potraktować przecież jako ponurą zapowiedź Holokaustu.
Tarantino w swoim filmie raz jeszcze przypomina mściciela, który w ramach
„Operacji kino” bierze krwawy odwet na okrutnej historii. Tak jak w "Bękartach..." zawierza sile iluzji i na naszych oczach próbuje odczarować prawdę za pomocą samoświadomego spektaklu.
Amerykański reżyser udowadnia, że potrafi zainscenizować go doprawdy wirtuozersko. „Django” skrzy się
dowcipem, w którym celuje zwłaszcza postać doktora Kinga Schulza.
Elokwentne wypowiedzi niemieckiego łowcy nagród z powodzeniem
mogłyby złożyć się na grubą księgę aforyzmów.
Obecnemu w filmie humorowi towarzyszą, rzecz jasna, erupcje
nieprzyzwoicie widowiskowej przemocy. W „Django” orgia
zniszczenia nie jest jednak celem samym w sobie, lecz przygotowuje
grunt dla zaistnienia nowych wartości. Za sprawą wątku przyjaźni tytułowego
bohatera z doktorem Schulzem do Tarantinowskiego świata wkrada się
subtelność nieobecna tam bodaj od czasu „Jackie Brown”. Swoim
zwyczajem reżyser „Django” co krok rozdaje także prezenty,
które ucieszą jego najwierniejszych widzów. Ci bez problemu
zauważą choćby, że intonacja i poziom wściekłości obecny w
bezbłędnych tyradach Samuela L. Jacksona osiąga poziom bliski
monologom Julesa Winnefielda w „Pulp Fiction”. Wielbiciele
Tarantino z pewnością docenią także pojawiający się w końcówce
wybuchowy epizod samego reżysera. Siła tkwiąca w "Django" powinna jednak z równą mocą oddziałać zarówno na wiernych fanów, jak i neofitów. Nastrój po obejrzeniu filmu można by porównać do afektu jednej z bohaterek, która – po usłyszeniu riposty z ust Django
– nie ma wyboru i po prostu mdleje z zachwytu. Quentin, złotousty
diable, znowu ci się udało!
Aktorka mdleje z zachwytu po usłyszeniu riposty z ust Django?? Nie aktorka, a bohaterka, jeżeli z ust Django. To po pierwsze. I moim zdaniem, to stwierdzenia totalnie rozmija się z tym, co zaszło w opisanej scenie.
OdpowiedzUsuńPrequel do "Inglourious Basterds"? Odwet na okrutnej historii? Pobudki, jakimi kieruje się Django, są chyba zupełnie inne od tych, powodujących bohaterami poprzedniego filmu... I wydawało mi się, że Tarantino dość wyraźnie wskazał to w "Django Unchained".
Recenzja kiepska, moim zdaniem.
Nigdzie nie piszę o mdlejącej aktorce, lecz o bohaterce. To po pierwsze.
OdpowiedzUsuńNie mówię, że pobudki towarzyszące bohaterom "Inglorious Basterds" i "Django" są identyczne. Są jednak na tyle podobne, że można je ze sobą zestawić. Jakie byłyby argumenty przeciw tej tezie?
Komentarz małostkowy, moim zdaniem :).
Pozdrawiam!