czwartek, 3 stycznia 2013

Bawią mnie pseudomistycy - rozmowa z Bohdanem Slamą




Już jutro na ekrany polskich kin wchodzą czeskie "Cztery słońca". Z tej okazji reżyser Bohdan Slama - w rozmowie dla "KINA" - opowiada mi o niechęci do Pragi, dylematach rodem z Dostojewskiego i stosunku do samozwańczych mistyków.

Piotr Czerkawski: To symptomatyczne, że jeden ze swoich poprzednich filmów zatytułował pan po prostu „Szczęście”. Wydaje mi się, że wszyscy pańscy bohaterowie – także ci z najnowszych „Czterech słońc” - obsesyjnie dążą do jego osiągnięcia. Czy rzeczywiście właśnie to stanowi kluczowy cel w ich życiu?

Bohdan Slama: Mnie osobiście najważniejsza wydaje się potrzeba nieustannego poszukiwania. Kiedy przestajemy ją dostrzegać i uznajemy, że nasza osobowość jest już w pełni ukształtowana, czeka nas tylko niebezpieczna stagnacja. Lubię swoich bohaterów właśnie za to, że nie są, jakby to powiedzieć, idealni. Mimo wszystko, nigdy się nie poddają i wyrażają gotowość do walki o zmianę swojego losu.

Na jakim polu rozgrywa się ta walka?

Chodzi chyba o to, by przez cały czas starać się poprawiać nasze relacje z innymi ludźmi. Nieważne jak jesteśmy różni, i tak pozostajemy skazani na siebie nawzajem. W tej sytuacji lepiej umieć wypracować ze sobą wspólny język. Podobnie jest ze stosunkiem do naszej pracy. Jeśli nauczymy się ją kochać, będzie nam się ją wykonywało znacznie lżej.

W przeciwieństwie do Zelenki czy Hrebejka, nie kręci pan swoich filmów w dużym mieście, lecz na prowincji. Czy dzieje się tak dlatego, że, pańskim zdaniem, w małej przestrzeni łatwiej jest o bardziej wnikliwe przyjrzenie się bohaterom?

Sam pochodzę z małego miasteczka położonego jakieś 300 kilometrów od Pragi. Kino, literatura czy muzyka w młodości ukształtowały we mnie swoisty mit naszej stolicy. Miałem okazję w końcu skonfrontować się z nim, gdy przyjechałem do Pragi na studia. Spędziłem wtedy miły czas, ale w pełni przekonałem się też, że wielkomiejskie życie nie jest dla mnie. Oczywiście, wciąż mam w Pradze wielu znajomych, ale wystarczy mi, gdy widzę się z nimi od czasu do czasu. Dziś mieszkam w małej wiosce i jestem pewien, że w takich warunkach ludzie są sobie bliżsi. Życie, które na co dzień wydaje się ciche, skromne i nikogo nie interesuje, dla mnie jest akurat fascynujące.

(...)

W „Czterech słońcach” do zwyczajnej codzienności niepostrzeżenie wkrada się mistycyzm. Tyle, że chodzi o mistycyzm z przymrużeniem oka. Końcowe sceny filmu zakrawają wręcz na pastisz twórczości Tarkowskiego.

Uwielbiam Tarkowskiego, ale w tym samym stopniu przepadam za Formanem, którego kino jest przecież zupełnie różne. W „Czterech słońcach” chciałem połączyć mistycyzm z poczuciem humoru, nakręcić ten film tak jakby pracowali nad nim jednocześnie Tarkowski i Forman. Zależało mi na tym, żeby w opowiadanej historii udało się zawrzeć pierwiastek duchowości. Jednocześnie jednak nie mogłem udawać, że postacie samozwańczych mistyków w rodzaju filmowego Karela nie wydają mi się bardzo śmieszne.

Z Karelem – doskonale granym przez Karela Rodena – rzeczywiście wiążą się najzabawniejsze sceny w filmie. Bohater śmieszy głównie ze względu na absolutne nieprzystosowanie do rzeczywistości.

Karel wydaje się wyjęty z innej epoki. Gdy w dawnych czasach odkrywano, że dana osoba dysponuje jakimś nadprzyrodzonym darem, natychmiast zaczynała podlegać określonym rytuałom, przechodziła pod opiekę odpowiednich osób i była przez nie prowadzona. Tymczasem mój bohater, pozostawiony sam sobie, funkcjonujący bez jakiegokolwiek kontekstu gdzieś na czeskiej wsi, pozostaje tylko parodią szamana. Jednocześnie jednak Karel ma w sobie jednak pewną, ujmującą mnie, niejednoznaczność. Przez cały film zastanawiasz się czy wzbudza sympatię a może irytację, czy jest tylko przesadnie uduchowiony, czy po prostu szalony. Oczywiście,jego rzekomy „dar” traktuję z pewnym dystansem, ponieważ jestem zdeklarowanym agnostykiem.


Czy zgodzi się pan jednak, że, mimo wszystko, ważny wątek pańskich filmów – z „Czterema słońcami” na czele - stanowi również poszukiwanie przez bohaterów duchowości?

Lubię zadawać sobie pytanie, jak reagujemy w sytuacji, gdy w naszym otoczeniu dzieje się nagle coś złego. Niczym u Dostojewskiego, zaczynamy wtedy zastanawiać się za jaką winę zostaliśmy ukarani i czy jesteśmy w stanie jakoś jej zadośćuczynić. W „Czterech słońcach” syn głównego bohatera ulega wypadkowi i w ciężkim stanie trafia do szpitala. Film kończy się w momencie, w którym ojciec chłopaka uświadamia sobie dotychczasowe błędy i wraz z żoną przeżywa swoisty katharsis. Czy uda im się odbudować będącą w kryzysie relację? Nie rozstrzygam tego na ekranie, ale prywatnie mam głęboką nadzieję, że tak.


(...)

Więcej w styczniowym KINIE




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz