Piotr Czerkawski:
Masz dopiero 22 lata, ale śmiało można nazwać cię już doświadczonym aktorem. Z
równym powodzeniem grywasz w absurdalnych komediach i mrocznych dramatach o
dojrzewaniu. Który typ ról jest bliższy twojej osobowości?
Ezra Miller: Staram
się balansować na granicy. Gdy mam przed sobą ciemność, robię wszystko, by choć
trochę rozrzedzić ją poczuciem humoru. W obliczu błogiego zadowolenia
natychmiast uruchamiam za to pokłady sceptycyzmu. Trochę tak jakbym zakładał
soczewki kontaktowe pozwalające mi widzieć rzeczywistość w innych barwach niż
postrzegają ją ludzie wokół. Myślę, że właśnie dzięki temu mogę wciąż rozwijać
się jako aktor. Zarówno na planie, jak i w życiu najbardziej interesują mnie
kontrasty, sprzeczności i przypadki.
Nic dziwnego, że
trzymasz się z dala od wielkich superprodukcji. A może jednak kusi cię
hollywoodzka sława?
Jeśli stateczne Hollywood wpuści na swoje salony takiego
świra jak ja, chętnie skorzystam z zaproszenia. Byłbym wtedy kimś w rodzaju
szpiega, który zinfiltruje tereny wrogiego mocarstwa. Nie sądzę jednak, by
szefowie wielkich studiów okazali się tak naiwni.
Nie wierzę jednak, że
nie spotykasz się w weekendy z kumplami, żeby obejrzeć w kinie najnowszą część
„X- Menów”.
Filmy niezależne sprawiają mi znacznie więcej frajdy, serio.
Zamiast w kółko eksploatować zużyte motywy, nie boją się eksperymentować,
testować nowych sposobów opowiadania historii. To ważniejsze niż mogłoby się
wydawać. Istnieje teoria, że fabuły wszystkich filmów czy książek są tylko
wariacjami na temat treści, które znamy już od dawna, chociażby z greckich
mitów. Nie liczy się zatem co opowiadasz,
bo nie masz w tej kwestii specjalnego pola manewru. O rzeczach uniwersalnych
wciąż możesz mówić jednak w sposób, który wyda się nowatorski, zaskakujący i
angażujący emocjonalnie. Tyle, że kiedy robisz coś po raz pierwszy, nie masz
pewności, że twoja intuicja jest trafna i odniesiesz sukces. Musisz podjąć
pewne ryzyko, na które nigdy nie zdobędą się ludzie z Hollywood. Mają do
stracenia zbyt dużo pieniędzy.
Już w wieku 16 lat
rzuciłeś szkołę. Z perspektywy czasu nie żałujesz tego kroku?
Kontestowałem amerykański system edukacji odkąd tylko
pamiętam. W 2008 roku zagrałem swoją pierwszą rolę w filmie „Afterschool”,
który okazał się mocnym oskarżeniem pod adresem współczesnej szkoły. Praca na
planie utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie mam czego szukać w ogólniaku.
Zwłaszcza, że nie groziła mi tułaczka po ulicach. Połknąłem filmowego bakcyla,
chciałem rozwijać swoje umiejętności i miałem już pomysł na życie.
Historia kina roi się
od przykładów aktorów, którzy odnieśli sukces zbyt wcześnie, nie wytrzymali
presji i zmarnowali swój talent. Nie bałeś się, że podzielisz ich los?
Gdy ktoś obsypuje cię komplementami i bez przerwy przekonuje
jaki jesteś wspaniały, mówimy po angielsku, że powinieneś przyjmować takie
deklaracje „ze szczyptą soli”. Idę
jeszcze dalej i zamiast szczypty, używam całej tony soli. Poza tym staram
się być wiernym jednej zasadzie. Brzmi
ona: „Nie ufaj nikomu w showbiznesie!”. Kocham go, ale zdaje sobie sprawę, że to taki
współczesny Babilon – olśniewający, ale w tym samym czasie cholernie
niebezpieczny. Dlatego nie chodzę z filmowcami na imprezy, nie szukam wśród
nich przyjaciół, nie wciągamy razem kokainy spod stołu. Mam szczęście, bo mogę
liczyć na wsparcie rodziny, przed którą nie muszę udawać kogoś innego niż
jestem.
Pokusa skorzystania z
popularności musiała być jednak spora. Po obejrzeniu „Musimy porozmawiać…”
niektóre spośród moich koleżanek omal się w tobie nie zakochały.
Może jestem nienormalny, ale zamiast się z tego cieszyć,
jestem raczej przerażony. Spotykam czasem dziewczyny, które mówią mi:
„Widziałam cię w Kevinie… Jesteś tam taki seksowny!”. Odpowiadam zwykle: „Czy na pewno wszystko z tobą ok? Może można
coś zrobić, żeby ci pomóc? Próbowałaś psychoanalizy albo medytacji? Czy mogę –
zupełnie platonicznie – cię przytulić? Wiesz, czuję się z tym naprawdę źle”. To
miłe, że ludzie tak bardzo doceniają twoją rolę, ale, na Boga, Kevin jest
psychopatą. Jak można tego nie dostrzegać i traktować go jako kogoś
pociągającego?
(...)
Cały wywiad ukazał się w najnowszym numerze Zwierciadła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz