Piotr
Czerkawski: Akcję „Małych stłuczek” postanowiliście osadzić w Łodzi. Ciekawe,
że to miasto – choć kojarzone z filmem – zaskakująco rzadko pojawia się na
kinowym ekranie.
Ireneusz
Grzyb: Wychodzę z założenia, że jeśli coś tworzysz, instynktownie
czerpiesz z miejsca, które dobrze znasz. Ja jestem Łodzianinem od urodzenia, a
Ola spędziła w tym mieście sporo czasu w trakcie studiów .
Aleksandra
Gowin: Również uważam, że miejsce akcji ma ogromny wpływ na
nastrój filmu. Gdybyśmy kręcili „Stłuczki” w innym miejscu niż Łódź, efekt
końcowy z pewnością różniłby się od obecnego.
Wasz
film nie przypomina jednak – kojarzących mi się z Łodzią – smętnych dramatów o
upadających fabrykach. Zrobiliście „Stłuczki”, by pokazać widzom mniej znaną
twarz waszego miasta?
IG:
Nie
ukrywam, że znany z kina obraz Łodzi jako miasta szarego i brzydkiego mocno
mnie irytował. Mieszkałem tu 30 lat, więc doskonale wiem, że jeśli zna się
odpowiednie miejsca, Łódź może wydać się pełna zieleni i bardzo nastrojowa.
Przede wszystkim jednak to prawdziwe miasto z charakterem. Jednych może w ten
sposób wkurzać, innych fascynować. Nikt nie może jednak powiedzieć o Łodzi, że
nie jest wyrazista.
Zatem
możecie zdradzić mi o Łodzi coś, czego na pewno bym się nie spodziewał?
IG:
Mnie
Łódź kojarzy się przede wszystkim z dużą ilością intensywnych kolorów, które
sprawiają, że to miasto ma w sobie sporo ciepła. Zabrzmię teraz może dziwnie,
ale zaręczam, że upalne lato w Łodzi przynosi wrażenia, które trudno porównać z
czymkolwiek innym.
Cały
czas mówimy o Łodzi , ale wasz film śmiało można przecież odczytywać w kluczu
uniwersalnym. Wiele osób zwraca uwagę na podobieństwo „Stłuczek” do
amerykańskich filmów niezależnych. Mnie wydaje się jednak, że krąg waszych
inspiracji może być znacznie szerszy.
IG:
Nie próbujemy naśladować kogokolwiek, ale
sprawiają nam przyjemność porównania do twórców, których lubimy: Mirandy July,
Tsai – ming Lianga czy Akiego Kaurismakiego.
Uwielbiam
Kaurismakiego i rzeczywiście mogę dostrzec między wami artystyczne
pokrewieństwo. Tak jak fiński reżyser, lubicie swoich bohaterów i próbujecie
oswoić absurd ich egzystencji za pomocą humoru.
IG:
No
właśnie, Kaurismaki nie boi się opowiadania o trudnych, egzystencjalnych
dylematach. Robi to jednak z humorystycznym dystansem, który, zamiast
przytłaczać, przynosi oczyszczenie. Zupełnie jak w „Calamari Union”, filmie, który jeden kolega polecił mi niedawno właśnie dlatego, że
skojarzył mu się z „Małymi stłuczkami”.
Bohaterowie
waszego filmu miotają się między czułością, a dystansem i nie potrafią zaufać
swoim uczuciom. Jesteście w stanie zrozumieć ich postawę?
AG:
Wbrew
wielu osobom, nie sądzę, żeby proces osłabiania
więzi między ludźmi był czymś jednoznacznie negatywnym. Spójrzmy na to w ten
sposób: ostatnimi czasy stajemy się coraz bardziej świadomi siebie, pewni
swoich potrzeb i odważni, by zawalczyć o osobiste szczęście. Nie bójmy się odrobiny
egoizmu, bo często właśnie ona może przybliżyć nas do życiowego spełnienia.
IG:
Osobiście
odbieram „Małe stłuczki” jako film o potrzebie niezależności. O tym, że nie
zawsze i nie za wszelką cenę warto poświęcać się dla drugiego człowieka.
Brzmi
to bardzo wywrotowo. Podczas gdy sztuka zajmuje się raczej sławieniem miłości,
wy otwarcie kwestionujecie jej sens, tworzycie coś w rodzaju anty – love story.
AG:
Pewnie
dlatego tak często spotykamy się z niezrozumieniem. Wiele osób uważa, że nasi
bohaterowie mają w sobie pustkę, której nie potrafią się pozbyć i to bardzo
smutne.
IG:
Szczęśliwe
zakończenie byłoby wtedy, gdyby się ożenili.
AG:
Tymczasem
mnie się wydaje, że pokazujemy ich relację w najlepszym możliwym momencie. Są
pewne oczekiwania i nadzieję, ale nie zostały jeszcze zniszczone
niespełnieniem. Bohaterowie mogą pójść różnymi drogami i próbują jak najdłużej
utrzymać stan zawieszenia i przyjemnego oczekiwania na rozwój wydarzeń.
Doskonale ich pod tym względem rozumiemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz