sobota, 27 września 2014

Z wizytą w raju utraconym - rozmowa z Elwirą Niewierą i Piotrem Rosołowskim, twórcami "Efektu domina"





Piotr Czerkawski: Rozmawiamy w szczególnym momencie. Dzień przed naszym spotkaniem prezentowaliście wasz film  na festiwalu w Erewaniu. Akcja „Efektu domina” toczy się w pobliskiej Abchazji, a sam pokaz był kaukaską premierą filmu. Jakie uczucia towarzyszyły wam w związku z tym wydarzeniem?

Elwira Niewiera: Byliśmy zaskoczeni tym, że na sali kinowej zjawiło się tak wielu widzów z Gruzji. Niektóre kobiety płakały, gdy tylko zobaczyły na ekranie miasto Suchumi.

Piotr Rosołowski: Ich wzruszenie wywołał najpewniej kontakt z miejscem, które Gruzini przez lata traktowali jak swoją wizytówkę. Dziś natomiast nie mogą go nawet odwiedzać. Rozmawialiśmy po pokazie z widzami, którzy powiedzieli nam, że Abchazja jest w gruzińskiej kulturze miejscem mocno zmitologizowanym. To tamtejszy raj utracony.

EN: Wielu ludzi żyje zresztą nadzieją, że Gruzini już wkrótce odzyskają kontrolę nad Abchazją. Zamiast pogodzić się ze stratą, rozdrapują stare rany.

Czy planujecie pokaz swojego filmu w samej Abchazji?

EN: Obawiam się, że nie. Zwłaszcza, że nie chciałby tego nasz bohater. Rafael otwiera się przed nami  i opowiada o relacjach Abchazji z Rosją w sposób krytyczny, a więc oficjalnie niedopuszczalny. Inna sprawa, że w prywatnych rozmowach większość Abchazów najpewniej zgodziłaby się z tezami Rafaela.

Często powtarzacie, że ważną inspirację stanowi dla was fragment „Imperium”, w którym Ryszard Kapuściński pisze, że „Abchazja to jednocześnie miejsce piękne i przeklęte”. Jak właściwie rozumiecie te słowa?

PR: Gdy jesteś w Abchazji, dostrzegasz piękno tego miejsca, które zostaje jednak podważone przez bolesne skutki wojny i międzynarodowej izolacji. Widzisz, że niewiele brakuje, aby Abchazja – zgodnie ze słowami jej mieszkańców – była czymś w rodzaju „St. Tropez Morza Czarnego”. Jednocześnie jednak wiesz, że w najbliższym czasie to na pewno się nie stanie. Wystarczy przez chwilę porozmawiać z lokalnymi mieszkańcami. Abchazi nie żyją teraźniejszością, lecz przeszłością. Nieustannie powołują się na lata 80., które były dla regionu czasem prosperity. Wtedy Abchazja była jednym z najweselszych miejsc w ZSRR – strumieniami płynęło wino, grała muzyka, chętnie przyjeżdżali turyści. Niemal każdy obywatel bloku wschodniego marzył, by spędzić tu choćby tygodniowe wczasy.

EN: Swoje robi też, niespotykany nigdzie indziej w regionie, subtropikalny klimat. Dzięki temu tutejsza przyroda jest naprawdę imponująca. A miejsce przeklęte? Warto przywołać tu słowa Rafaela, który mówi w pewnym momencie, że jeszcze 10, 15 lat temu wierzył, że Abchazja naprawdę może się zmienić. Dziś on i jego koledzy mają świadomość, że od początku byli pionkami w rękach Rosji. Weźmy chociażby wojnę gruzińsko – abchaską z początku lat 90. To przecież właśnie Rosjanie sprowokowali Gruzinów do agresji, a potem pomogli Abchazom wygrać wojnę po to, by ich od siebie uzależnić.

PR: To czego Abchazi najbardziej się dziś boją to ewentualne pojednanie rosyjsko – gruzińskie. Dlatego właśnie często żartują, że ze wszystkich gruzińskich polityków najwięcej dobrego zrobił dla nich wojowniczy prezydent Saakaszwili.


Czy zapatrzeni w Związek Radziecki Abchazowie są w stanie dostrzec także ciemne strony komunizmu?

PR: W swoich opowieściach często zapominają o tym, że abchaski język był za komuny spychany na margines, a oni sami nie mogli głośno mówić prześladowaniach swojego narodu w czasach carskich. W okresie komunizmu Abchazja była częścią Gruzińskiej Socjalistycznej Republiki Ludowej, więc winę za wszystkie swe cierpienia mieszkańcy lubią zrzucać na Gruzinów. Ludzie inteligentni, tacy jak Rafael, mają jednak wiele zastrzeżeń pod adresem Rosji. Doskonale pamiętają, że Rosjanie zawsze byli wobec nich aroganccy, przekonywali, że to właśnie oni przynieśli na Kaukaz cywilizację. Wyrazicielką takich poglądów jest chociażby rosyjska partnerka Rafaela – Natasza. Niektóre jej wypowiedzi były tak ostre, że – dla dobra samej bohaterki – postanowiliśmy wyciąć je z filmu.  Wiadomo przecież, że nawet jeśli Rosjanie faktycznie przynieśli na Kaukaz „cywilizację”, dokonali tego za pomocą bagnetów. Duża grupa Abchazów została wówczas wypędzonych ze swojego kraju. Nawet dziś więcej spośród nich mieszka w Turcji, Syrii czy Jordanii niż w samej Abchazji.

Jak przyjęto w Abchazji rozpad Związku Radzieckiego?

PR: Przez pewien czas myślano, że uda się utrzymać świetność z okresu komunistycznego z tą różnicą, że teraz Abchazja będzie niezależna. Oczywiście, takie podejście stanowiło wyraz wielkiej naiwności. Żaden z małych krajów powstałych na terenie byłego Związku Radzieckiego nie był przecież w stanie uwolnić się od zwierzchnictwa Rosji.
 
Kilka lat po śmierci Kapuścińskiego na miano polskiego eksperta od Abchazji zasługuje Wojciech Górecki. Czy konsultowaliście się z nim w trakcie pracy nad „Efektem domina”?

EN: W czasie gdy kręciliśmy film, Wojtek akurat pisał swoją książkę. Z każdego pobytu przywoziliśmy mu więc abchaskie gazety.

PR: Jednocześnie jednak korzystaliśmy, oczywiście, z jego wiedzy. Wojtek jeździł do Abchazji na przestrzeni 20 lat, więc niezwykle cenne były dla nas jego opowieści o wydarzeniach z przeszłości, których nie mogliśmy zobaczyć na własne oczy. Zwłaszcza z czasów wojny i okresu tuż po niej. Jednocześnie jednak nasze metody twórcze znacząco się od siebie różniły. W swojej książce Wojtek przez krótką chwilę opisuje historię pary Gruzinów, którzy zostali wypędzeni z Abchazji i marzą o powrocie. Podczas jednego ze spotkań autorskich ktoś spytał Góreckiego dlaczego nie poświęcił tym ludziom większej uwagi. Wtedy Wojtek odpowiedział, że wolał stworzyć panoramę całej Abchazji i nie chciał stać się zakładnikiem jednej pary bohaterów. My natomiast świadomie zdecydowaliśmy się na taką właśnie rolę.

Zanim triumfowaliście na Krakowskim Festiwalu Filmowym, zdobywaliście nagrody zagranicą, między innymi w szwajcarskim Nyonie. Na czym polegają różnice w odbiorze filmu między publicznością ze wschodu i z zachodu?

PR: Widzowie z Europy Wschodniej, a szczególnie obywatele byłego Związku Radzieckiego, są w stanie lepiej zrozumieć ten film na poziomie emocjonalnym.  Zapewne dlatego, że doskonale rozumieją kontekst opowiadanej historii, wiedzą co znaczyło sąsiedztwo Wielkiego Brata i uzależnienie od jego kaprysów.

EN: Widzowie z Zachodu dostrzegają w naszym filmie raczej uniwersalną historię ludzi, którzy nie potrafią odnaleźć się w rzeczywistości.

PR: Odkrywamy też, że „Efekt…” ma walor edukacyjny. Widzowie mówili nam czasem, że dzięki filmowi w ogóle dowiedzieli się o istnieniu Abchazji i jej skomplikowanej sytuacji politycznej.

Czy dla Abchazów miało znaczenie to, że jesteście akurat Polakami?

EN: Powiem szczerze, że nie mieliśmy w Abchazji najlepszej pozycji wyjściowej. Wszyscy kojarzyli nas przecież z Lechem Kaczyńskim, a więc zdeklarowanym przyjacielem Gruzinów. Aby pozyskać zaufanie Abchazów, musieliśmy być wyczuleni na detale. Na przykład nigdy nie wjeżdżaliśmy do kraju od strony gruzińskiej, lecz od bardziej „przyjaznej”, rosyjskiej.

PR: Abchazowie w ogóle niespecjalnie ufają obcym. Wyjaśnię to na przykładzie. W kraju istnieje pięć- sześć gazet. Zdziwiło nas to, że żadna z nich nie ma działu zagranicznego. Dziennikarzy nie interesuje wielki świat. Wolą oni opisywać wydarzenia lokalne, o których wszyscy i tak wszystko wiedzą, bo to mały kraj. Jedyne gazety, z których można dowiedzieć się tam czegoś o świecie, to gazety rosyjskie. Taka sytuacja, rzecz jasna, tylko pogłębia izolację, w której Abchazowie tkwią już od dłuższego czasu.
 
EN: Z drugiej strony to dość naturalny proces. Jeśli świat zapomniał o tobie, ty również zapominasz o świecie.

Próbę otwarcia się  Abchazów na świat stanowią filmowane przez was Mistrzostwa Świata w grze w domino.

EN: Z naszej perspektywy brzmi to oczywiście naiwnie i irracjonalnie, ale Abchazowie włożyli w to wydarzenie mnóstwo czasu, wysiłku i przede wszystkim pieniędzy. Dzięki temu czuli, że nareszcie ktoś zwraca na nich uwagę. Wierzyli, że jeśli obcokrajowcy polubią ich kraj i chętnie będą dzielić się pozytywnymi wrażeniami, otworzy to przed Abchazami nowe perspektywy.

Z drugiej strony pomysł abchaskich Mistrzostw Świata w domino brzmi jak gag rodem z „Borata”.

EN: Pierwotnie chcieliśmy poświęcić mistrzostwom dużo więcej miejsca, ale zrezygnowaliśmy z tego pomysłu właśnie po to, by uniknąć ośmieszania naszych bohaterów. W historii Rafaela i Nataszy znaleźliśmy znacznie więcej dramatyzmu i silnych emocji.

PR: Ze względu na to, że przyjęliśmy znacznie bardziej gorzką tonację filmu, z żalem musieliśmy wyciąć kilka scen. Nasza ulubiona przedstawia organizatorów Mistrzostw, którzy zawzięcie spierają się o kształt oficjalnego znaczka imprezy. A przecież doskonale wiedzą, że z Abchazji i tak nie da się wysłać żadnego listu!

Więcej we wrześniowym numerze miesięcznika KINO 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz