Piotr Czerkawski:
Słoweński bohater „Mojego kuzyna Zorana” mówi w pewnym momencie, że nauczył się
języka włoskiego z książek Giulia Previatiego i Enrica Cosulicha. Przeszukałem
internet, ale nie udało mi się znaleźć o tych autorach żadnej wzmianki. Kim oni
właściwie są?
Matteo Oleotto:
Previati i Cosulich to dwaj nauczyciele, którzy byli zmorą mojej klasy w
podstawówce. Wydało mi się zabawne, jeśli wspomnę o nich w swoim pierwszym
filmie. Po premierze „Zorana…” obaj zresztą zadzwonili do mnie z gratulacjami i
bardzo długo się śmialiśmy.
To dla ciebie
niejedyny powrót do dzieciństwa. Choć od
dobrych kilku lat mieszkasz już w Rzymie, akcję „Zorana…” osadziłeś w swoich
rodzinnych stronach. Co sprawia, że rejon Friuli – Wenecji Julijskiej wciąż
wydaje ci się inspirujący?
Za każdym razem, gdy wracam do domu – a robię to naprawdę
często – poznaję nowych ludzi i wysłuchuję kolejnych historii, które w
samoistny sposób stają się mi bliskie. Dzieje się tak pewnie dlatego, że w
małej, prowincjonalnej rzeczywistości czas zmienia swój rytm i biegnie o wiele
wolniej niż w metropolii. Powolność, inaczej niż wielkomiejski pośpiech,
sprzyja refleksyjności i nowym pomysłom.
Czy po sukcesie
„Zorana” zamierzasz realizować na prowincji także swoje następne filmy?
Wszystko na to wskazuje. Gdy wracam z domu do Rzymu, czuję,
że głupieję i tracę kontakt z rzeczywistością. W dużych miastach wszystko jest
niestałe, mody zmieniają się jak w kalejdoskopie. W pogoni za nowością bardzo
łatwo zatracić własne „ja”. Na prowincji
nie ma takiego problemu, łatwiej tu pozostać autentycznym i żyć w zgodzie z
samym sobą.
Wizytówkę „Zorana”
stanowią klimatyczne knajpy, w których chętnie spotykają się główni
bohaterowie. Czy sam również lubisz tę formę spędzania czasu?
Wprost uwielbiam takie miejsca i przesiaduję w nich od
małego. Podczas gdy moi koledzy woleli pałętać się po młodzieżowych klubach,
sam wybierałem karczmy, w których wysłuchiwałem gawęd snutych przez stałych
bywalców. Dzięki tym historiom uczyłem się życia i zdobywałem doświadczenie. W
moim regionie do dziś istnieje mnóstwo knajp w rodzaju tych, które odwiedzałem
w dzieciństwie, a teraz pokazałem w moim filmie. Wciąż chętnie tam chodzę, bo czuję się jakbym
wracał do domu.
(...)
Więcej na łamach Dziennika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz