wtorek, 13 marca 2012

Jestem jak David Niven po LSD- rozmowa z Johnem Watersem



Panie, panowie i Divine! Zapraszam do lektury wywiadu z jednym z moich ulubionych reżyserów filmowych, "papieżem złego smaku" i centralną postacią amerykańskiego kina undergroundowego. W obszernej rozmowie John Waters wspomina najważniejsze momenty swojej kariery , uzasadnia dlaczego uważa Ingmara Bergmana za "księcia wymiotów" i zdradza, który współczesny reżyser najlepiej nadawałby się do nakręcenia filmu porno w 3D.

 Piotr Czerkawski: Choć zaczynałeś od tworzenia kina undergroundowego, szybko udało ci się zdobyć pewnego rodzaju sławę. Nie wiem czy masz świadomość, że bywasz nawet bohaterem piosenek. Wokalistka popularnego zespołu punkrockowego CSS w jednej ze zwrotek hitu „Yager joga” odwołuje się do atmosfery twoich filmów i wymienia ich kolejne tytuły.

John Waters: No proszę, nie słyszałem o tym! Wygląda na to, że udaje mi się zdobywać fanów wśród coraz młodszej widowni. Wyobraź sobie, że niedawno występowałem ze swoim komediowym show podczas jednego z festiwali muzycznych w Ameryce. Gdy wyszedłem na scenę, ujrzałem przed sobą jakieś 80 tysięcy rockandrollowych dzieciaków. Co najciekawsze, miałem wrażenie, że wszyscy oni dobrze się bawili!

Dzięki takim sytuacjom sam ciągle czujesz się młody?

Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Gdy patrzę w lustro, mam świadomość, że się starzeję. Z drugiej strony wciąż jednak myślę o sobie jako o lekkomyślnym nastolatku i mam nadzieję, że nadal wyglądam jak David Niven po zażyciu LSD!

We wspomnianej piosence CSS pada w końcu apel do słuchacza o treści „Przeżyj swoje życie w stylu Johna Watersa”. Jak  rozumiesz tę frazę?

Myślę, że mogłoby to znaczyć mniej więcej tyle, co bądź ciekaw ludzi i nie oceniaj ich pochopnie. Choć wiesz, że może to i naiwne, staraj się wierzyć, że w gruncie rzeczy są dobrzy. Przede wszystkim jednak bądź zadowolonym z siebie neurotykiem, który wie, że nigdy się nie zmieni, ale też wcale tego nie chce. Miej świadomość, że życie zmusi cię do dokonywania wielu wyborów i z niektórych z nich możesz nie być potem zadowolony. Każdy z nich będzie jednak dobry, bo przecież dokonasz go ty sam.

Oprócz tego wszystkiego „życie w stylu Johna Watersa” kojarzy się jednak również z burzliwą atmosferą lat 70.

Nie tęsknię za tymi czasami i nie chciałbym teraz do nich wracać, ale bardzo się cieszę, że mogłem je przeżyć. Nie sądzę, żeby dziś młodzi ludzie mogli wyobrazić sobie sytuację, w której praktycznie co noc uprawiało się seks,  brało narkotyki, odczuwało poczucie wspólnoty i miało nadzieję, że wszystko to stanowi element obyczajowej rewolucji. Nie wierzę, żeby coś podobnego wydarzyło się przez całe najbliższe stulecie.

Być może jednak współcześni młodzi ludzie wcale by tego nie docenili. Niektórzy twierdzą, że dzisiejsi nastolatkowie są znacznie bardziej konserwatywni niż ich rodzice.

Różnica polega na tym, że aby być dziś chuliganem z prawdziwego zdarzenia musiałbyś zostać hakerem. Więzi między ludźmi stają się coraz luźniejsze, nie istnieje coś takiego jak zbiorowa moda na bunt, więc możesz wyrażać swój sprzeciw wobec rzeczywistości wyłącznie indywidualnie. A to okazuje się znacznie mniej sexy.

Muszę przyznać, że za najlepszy film w całej twojej karierze uważam „Polyester” z 1981 roku. W moim odczuciu doskonale łączy on ekstrawagancję twoich wczesnych dokonań ery „Midnight Movies” z wdziękiem późniejszych filmów nakręconych w Hollywood.

Niedawno sporo myślałem o „Polyestrze”, bo mijała właśnie 30 rocznica jego premiery i z tej okazji zostałem zaproszony do Londynu na specjalny pokaz, który udał się wspaniale. Z perspektywy czasu ważne wydaje mi się przede wszystkim, że to mój pierwszy film, który zerwał ze stylistyką „Midnight Movies”. Nie można było zresztą zrobić inaczej, bo szalone eksperymenty w stylu „Midnight” miały sens, jeżeli prowokowały spontaniczne reakcje kinowej widowni. Początek lat 80. i pojawienie się wideo zmieniły sposób obcowania z filmem i doprowadziły do zaniku wspólnotowego wymiaru oglądania. Trzeba było sobie z tym jakoś poradzić, więc wziąłem swoich charakterystycznych, oddalonych od hollywoodzkiego wzorca aktorów na czele z Divine i sprawdziłem jak poradzą sobie w repertuarze bardziej przystępnym dla szerszego grona odbiorców. Sądząc po frekwencji i recenzjach, eksperyment udał się całkiem nieźle. Zresztą, gdy patrzę teraz na „Polyester”, sądzę, że moja ewolucja w kierunku reprezentowanym przez ten film była nieunikniona. Na początku kariery robiłem filmy zupełnie eksperymentalne i undergroundowe, potem przyszła kolej na kino niezależne, a jeszcze później na hollywoodzkie. W ostatnim czasie starałem się natomiast robić undergroundowe filmy hollywoodzkie.

Które z twoich realizowanych w odmienny sposób i różnych stylistycznie filmów cieszą się dziś  największą sympatią widowni?

Zdaje sobie sprawę, że naturalna odpowiedź na to pytanie powinna brzmieć „Różowe flamingi”. Tyle, że, jak już wspominałem, wielu z moich obecnych fanów to młodzi ludzie, którzy urodzili się znacznie później niż w czasie, gdy kręciłem swoje pierwsze filmy. Wytworzona wokół nich swego czasu gorączka może ich więc w ogóle nie obchodzić. W każdym razie z pewnym zdziwieniem zauważam, że moje stare filmy są wciąż wydawane w różnego rodzaju boksach w USA i w Europie. Sądzę więc, że ktoś jeszcze wciąż pamięta o „Flamingach”. Często słyszę też od widzów, że spośród moich pierwszych filmów wracają również do „Female Trouble”. Natomiast z rzeczy, które zrobiłem dla Hollywood wciąż podoba się „W czym mamy problem?”. Ze względu na rolę Johnny'ego Deppa i częste emisje telewizyjne ludzie wracają też czasem do „Beksy”. Powstały na bazie filmu musical i niedawny hollywoodzki remake na pewno przyczynił się też do popularności „Lakieru do włosów”. Jak sam więc widzisz, na twoje pytanie ciężko byłoby znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Nie chciałbym popadać w reżyserskie klisze i powtarzać, że wszystkie moje filmy są jak dzieci i nie mogę wybrać spośród nich jednego. Powiem więc, że owszem, wszystkie filmy są jak moje dzieci, ale każdy z nich cierpi na inny rodzaj niepełnosprawności.

„Różowe flamingi” wciąż cieszą się  pielęgnowaną przez widzów i krytykę opinią „najbardziej obrzydliwego filmu w historii kina”. Nie jesteś już trochę zmęczony tą specyficzną sławą?

Zdaję sobie sprawę, że cokolwiek jeszcze w życiu zrobię ten tytuł pojawi się w pierwszym akapicie mojego nekrologu, ale nie przeszkadza mi to. Nie uważam „Różowych flamingów” za swoje największe dokonanie, ale szczerze je lubię i jestem dumny z faktu, że udało mi się nakręcić film, który został zapamiętany przez tak wiele osób. Ciężko mi powiedzieć coś więcej o „Flamingach”, bo bardzo dawno do nich nie wracałem. W ogóle rzadko oglądam swoje filmy. Nawet gdy jestem zaproszony na seans, wygłaszam tylko wprowadzenie, sprawdzam czy zgadza się obraz i dźwięk i najczęściej wychodzę z sali. Nie chodzi bynajmniej o to, że nie lubię swoich filmów. Jestem z nich dumny i cieszę się, że każdy bywa przypominany przez telewizję. W życiu bym nie pomyślał, że „Różowe flamingi” w wersji nieocenzurowanej zostaną kiedykolwiek zaprezentowane przez jakąś amerykańską stację. Tymczasem regularnie prezentuje je Sundance Channel. Wyobrażasz sobie sytuację, w której cała rodzina ogląda telewizję przy obiedzie, ktoś przełącza kanały i trafia nagle na scenę ze „śpiewającym odbytem”? To byłoby fantastyczne!

(...)

Sam również masz oddaną grupę fanów i odgrywasz w ich życiu istotną rolę. Zastanawiam się jaki był najdziwniejszy wyraz sympatii z jakim kiedykolwiek się zetknąłeś?

Całkiem niedawno jedna z fanek poprosiła mnie, żebym podpisał jej się na protezie nogi. Część dziewczyn prosi mnie autografy na swoich tyłkach. Jedna z nich miała tam wytatuowane moje nazwisko. Zapytałem po co jej ono. Odpowiedziała: „dzięki temu za każdym razem, gdy mąż mnie rozbiera, musi pomyśleć o twoich filmach”. Zainspirowałem się tym, gdy kręciłem „Cecil B. DeMented” i stwierdziłem, że każdy z bohaterów będzie miał na ramieniu tatuaż z nazwiskiem ulubionego bohatera. O ile prostsze byłoby wtedy poszukiwanie partnera!

(....)

Cały wywiad ukazał się w marcowym numerze miesięcznika Kino

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz