piątek, 2 marca 2012

Trudno uwierzyć w "Boga zemsty"

 
 Film Rogera Donaldsona przypomina niezgrabne połączenie płaskiego moralitetu, hitchcockowskiego thrillera i belferskiej pogadanki, w ramach której reżyser na wyrywki cytuje teksty Szekspira i Edmunda Burke'a. Banalna historyjka o wymykającej się spod kontroli żądzy odwetu nie może robić wrażenia w dobie psychologicznej złożoności, z jaką podobne zjawisko portretuje w swoich filmach choćby Park Chan-wook.
 (...)
Niedostatki scenariusza objawiają się także w strukturze filmu noszącej ślady wyraźnego pęknięcia. Po pierwszej części stylizowanej na toporne kino zemsty opowieść Donaldsona zamienia się w klasyczny thriller o bohaterze oskarżonym o niepopełnioną zbrodnię. Wmanewrowany przez podstępne działania ekranizacji Will wykorzystuje resztę danego mu przez twórców czasu na udowodnienie swojej niewinności i skompromitowanie przeciwników. Choć fabularna wolta została przedstawiona w sposób inwazyjny i nieprzekonujący, paradoksalnie jej skutki wychodzą jednak "Bogu zemsty" wyłącznie na dobre. Następujący w drugiej części filmu rozwój fabuły wymusza dynamizację opowiadanej historii, która stanowi pretekst do prezentacji rzemieślniczych umiejętności Donaldsona. Hollywoodzki fachowiec udowadnia, że nie zapomniał, jak wykorzystać na ekranie atrakcyjność szybkiego montażu i stopniowo narastającego napięcia.

Wytworzona dzięki tym zabiegom adrenalina pozwala na chwilę zapomnieć o rażących niedociągnięciach na innych płaszczyznach filmu. Nie ma jednak w sobie mocy, aby zneutralizować je całkowicie. Stanowi raczej niezrealizowaną obietnicę tego, czym mógłby być "Bóg zemsty", gdyby zamiast zbioru brudnopisowych bazgrołów miał scenariusz z prawdziwego zdarzenia.

Cały tekst został opublikowany w dzisiejszym Dzienniku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz