czwartek, 13 września 2012

Więcej odwagi - podsumowanie 69. Festiwalu Filmowego w Wenecji




"Więcej odwagi!" krzyczę - w manierze bohaterów klasycznych włoskich filmów - do dyrektora Alberto Barbery w tekście podsumowującym festiwal w Wenecji. Poniżej przytaczam fragmenty artykułu, który w całości ukazał się w najnowszym numerze "Tygodnika Powszechnego".



Podczas tegorocznego festiwalu najważniejszymi osobami w Wenecji nie byli wcale gwiazdorzy kina: Joaquin Phoenix, Pierce Brosnan czy Isabelle Huppert. Tym razem w kuluarach znacznie częściej szeptano nazwisko Alberta Barbery. Kilka miesięcy temu sześćdziesięciodwuletni Włoch – po raz drugi w karierze - został mianowany dyrektorem weneckiego festiwalu. Podstawowe zadanie Barbery polegało na tym, żeby jak najwyraźniej odróżnić się od swego poprzednika – powszechnie krytykowanego Marco Muellera. Świadomy swej misji nowy dyrektor przedstawił swoisty program naprawczy, który miał pomóc weneckiej imprezie w odzyskaniu nadwątlonego w ostatnich latach prestiżu. 69. edycja festiwalu udowodniła, że rewolucyjne zapowiedzi Barbery spełniły się tylko połowicznie. Obrany przez niego kierunek zmian pozwala jednak patrzeć na przyszłość słynnego festiwalu z pewną nadzieją.

Nazwiska to za mało

Wenecji nie udało się w tym roku potwierdzić przewagi nad konkurencyjnym festiwalem w Toronto. Rozpoczynająca się w podobnym terminie impreza od kilku lat zyskuje na znaczeniu zwłaszcza na rynku amerykańskim. W odwróceniu tej tendencji niewiele pomogło Barberze zaproszenie do festiwalowego konkursu mistrzów kina rodem z USA. Brian De Palma nie udzielił w Wenecji praktycznie żadnego wywiadu, a Paul Thomas Anderson z niechęcią odnosił się do pytań dziennikarzy nawet w trakcie konferencji prasowej. Obaj twórcy sprawiali wrażenie jakby przyjechali do Włoch na wakacje. Prawdziwą promocję swoich filmów zaczynają, jakżeby inaczej, w Toronto.


Nieprawdziwe okazały się także zapowiedzi jakoby Barbera miał zrezygnować z – będącego od kilku lat prawdziwą bolączką festiwalu - nachalnego promowania włoskiego kina. Zarówno „E stato il figlio” Daniela Cipriego, jak i „Un Giorno speciale” Franceski Comencini należały do najsłabszych filmów w konkursowej stawce. Honor gospodarzy musiał obronić dopiero klasyk Marco Bellocchio ze zrealizowanym w gwiazdorskiej obsadzie dramatem „La Bella Addoramentata”.

Przyznawanie włoskim filmom swoistych „punktów za pochodzenie” okazało się zresztą częścią szerszego problemu z weneckim festiwalem. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że niektóre tytuły zakwalifikowały się do tegorocznego konkursu tylko dzięki dawnym zasługom ich słynnych reżyserów. Nie sposób na przykład pojąć, co urzekło festiwalowych selekcjonerów w japońskim „Outraged: Beyond”. Film zapowiadany jako kino akcji miał w sobie dynamikę słuchowiska radiowego. Tyle tylko, że za jego reżyserię odpowiada hołubiony na festiwalu Takeshi Kitano, który w ostatnich latach przyjeżdżał do Wenecji z niemal każdym swoim filmem. Jeszcze bardziej spektakularna porażka stała się udziałem Terrence’a Malicka. Twórca opromieniony niedawną Złotą Palmą za „Drzewo życia” pokazał w Wenecji melodramat „To the Wonder”. Najlepszą recenzję tej kaznodziejskiej opowieści o rozpadzie związku przygotowali obecni na porannym pokazie dziennikarze. Dzięki nim film Malicka okazał się bodaj jedynym tytułem z tegorocznego konkursu, który został pożegnany przeciągłymi gwizdami. (...)


Dalszy ciąg tekstu można przeczytać w "Tygodniku Powszechnym".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz