Mam wrażenie, że istnieją pewne
podobieństwa między pańskimi najnowszymi filmami a klasykami
pokroju „Alicji w miastach”, „Paryż, Teksas” i „Lisbon
Story”. Właściwie przez całą karierę portretuje pan bohaterów
zmagających się z kryzysem, melancholią i poczuciem niespełnienia.
Dlaczego wydaje się to panu tak bardzo inspirujące?
To trochę okrutne, ale uważam, że
zapaść w życiu bohatera to idealny punkt wyjścia dla filmu.
Ludzie pogrążeni w kryzysie mocno się nad sobą zastanawiają,
znajdują się w momencie przełomu, zmiany. Spojrzenie na ich losy
skłania do refleksji i zmusza do odpowiedzi na pytanie: „Co
zrobić, żeby żyć odrobinę lepiej?”. Wciąż uważam, że
właśnie tak brzmi najważniejsze pytanie, które powinno zadawać
nam kino.
Czy ma pan sprawdzone lekarstwo na
przezwyciężanie własnych kryzysów?
Wiem, że nie wypada mi generalizować,
ale mimo wszystko uważam, że mężczyźni przeżywają swoje
dramaty inaczej niż kobiety. Są od nich bardziej skryci i
powściągliwi. Jedni zachowują więc milczenie i wierzą w
prawdziwość sformułowania „czas leczy rany”. Inni – jeśli
tylko mają do tego zdolności – uciekają w fikcję i odreagowują
nieprzyjemne wydarzenia ze swojego życia za sprawą tworzenia
sztuki. Brzmi to może mało wiarygodnie, ale zapewniam pana, że
zaskakująco wiele dzieł kina czy literatury ma za podstawy neurozy
swoich twórców. Nie kontroluję tego procesu, ale nie zdziwię się,
jeśli podobnie działa także w moim przypadku.
Można zatem zgadywać, że Tomas,
melancholijny pisarz grany przez Jamesa Franco w pańskiej najnowszej fabule „Everything Will
Be Fine” ma wiele wspólnego z panem?
Na pewno nie jest do mnie podobny tak
bardzo jak choćby Philip Winter, bohater „Lisbon Story”. Tomas w
obliczu życiowych niepowodzeń zamyka się w sobie, przeżywa
katusze w samotności i przez długi czas odmawia jakiejkolwiek
pomocy z zewnątrz. Rozumiem go, bo kiedyś postępowałbym pewnie w
sposób bardzo zbliżony. Na szczęście to już przeszłość, a
dziś jestem już znacznie bardziej otwarty na drugiego człowieka.
Ważnym tematem pańskich filmów
pozostają relacje między dorosłymi a dziećmi. Czy to dla pana
sposób powrotu do swoich młodych lat?
Zapewne po prostu doskwiera mi fakt, że
nigdy w życiu nie zostałem ojcem. Chyba w każdym człowieku tkwi
natomiast pragnienie kształtowania czyjeś osobowości, inspirowania
i udzielania rad komuś, kto mógłby ich potrzebować. Niekoniecznie
potrzebna jest do tego wspólnota genów. Bohaterowie wielu moich
filmów, jak na przykład „Alicji w miastach”, nawiązują
przecież quasi - rodzicielskie relacje chociażby z dziećmi
przyjaciół.
(...)
(...)
Od pewnego czasu równolegle z
fabułami z powodzeniem realizuje pan filmy dokumentalne. Czy myśli
pan, że te dwie konwencje mają ze sobą dużo wspólnego?
Zarówno przy fabule, jak i dokumencie
inspirujesz się najczęściej historią kogoś realnie istniejącego
i do pewnego stopnia przeinaczasz fakty, by osiągnąć artystyczny
cel. W przypadku pamiętnego „Buena Vista Social Club”
skrzyknąłem przed kamerę grupę staruszków i przedstawiłem ich
jako kogoś w rodzaju kubańskich The Beatles. Na fali filmu ci
muzycy rzeczywiście osiągnęli ogromną popularność, więc ryzyko
opłaciło się i przyniosło mi sporo przyjemności. Nie zawsze
możesz mieć jednak tyle szczęścia. Ważne żebyś – za każdym
razem, gdy tylko wchodzisz na plan - miał świadomość
spoczywającej na tobie odpowiedzialności za drugiego człowieka.
Ostatnio przypomniałem sobie o tym, gdy pracowałem nad dokumentem
„Sól ziemi”, którego głównym bohaterem jest Sebastiao
Salgado, brazylijski fotograf, znany także jako jeden z Ambasadorów
Dobrej Woli UNICEF-u.
„Sól ziemi” - która w maju
będzie miała swoją polską premierę na festiwalu Docs Against Gravity zebrała rewelacyjne recenzje i otrzymała nominację do Oscara. Jak
tłumaczy pan tak ogromny sukces tego filmu?
To zasługa
Sebastiao, który w swojej pracy portretuje biedę i bywa nawet
nazywany „fotografem rynsztoków”, ale jednocześnie ma w sobie
ogromną sympatię i szacunek do ludzi. Dzięki temu wiele osób
mówiło mi, że odbiera „Sól ziemi” jako film optymistyczny i
pełen nadziei na przyszłość, o którą w naszych czasach coraz
trudniej.
Więcej na łamach majowego Zwierciadła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz