Piotr Czerkawski: Wielu
mieszkańców Tanzanii i innych krajów Afryki Wschodniej twierdzi, że osoby
dotknięte bielactwem posiadają magiczną moc, a ich części ciała mogą stanowić
składnik amuletów oraz eliksirów. Dlatego właśnie w tych rejonach dochodzi do
częstych mordów na albinosach, które stanowią wiodący temat „Białego cienia”.
Domyślam się, że pański film może pełnić istotną rolę edukacyjną. Czy udało się
już zademonstrować go afrykańskiej publiczności?
Noaz Deshe: Pokazaliśmy
„Biały cień” w Tanzanii wcześniej niż gdziekolwiek indziej na świecie.
Chcieliśmy, aby mieszkańcy tego kraju ocenili nie w pełni zmontowany jeszcze
materiał pod kątem wiarygodności realiów, czy brzmienia języka. Pozytywna
reakcja dodała nam pewności siebie. Gotowy film miał swoją premierę na Zanzibar
Film Festival, a więc największej tego typu imprezie w kraju. Kilka miesięcy
temu spotkaliśmy się natomiast z premierem Tanzanii i uzgodniliśmy, że niedługo
„Biały cień” trafi w tym kraju do regularnej dystrybucji.
Raptem kilka dni
przed naszą rozmową w Tanzanii doszło do kolejnego morderstwa albinosa. Czy
myśli pan, że rozgłos wokół „Białego cienia” zmusi władze do aktywniejszej
walki z tym procederem?
Sam fakt, że rządzący oficjalnie przyznają się do istnienia
problemu i dyskutują o nim między sobą jest już sporym osiągnięciem. To zresztą
nie tylko zasługa filmu. Trzeba wspomnieć tu choćby o wieloletniej, sumiennej
pracy organizacji pozarządowych. Istnieje więc szansa na poprawę sytuacji albinosów,
ale trzeba być realistą. Zamiast liczyć na dobre serce polityków, należy raczej
zaufać ich instynktowi samozachowawczemu. Tanzania to piękny kraj, który mógłby
czerpać spore dochody z turystyki. Prześladowania albinosów szkodzą jednak jego
wizerunkowi i władze powinny być zainteresowani ukróceniem tych praktyk choćby
dlatego.
Można odnieść
wrażenie, że przesiąknięta magią rzeczywistość „Białego cienia” wzbudza
jednocześnie fascynację i grozę.
Ten mechanizm sprawdza się nie tylko w Afryce. Proszę popatrzeć
na fundamentalistów religijnych żyjących w zachodnioeuropejskich metropoliach.
Reprezentowana przez nich duchowość, wierność rytuałom i oddanie wierze mają w
sobie coś egzotycznego, właściwie mogłyby stać się przedmiotem podziwu. A jednak prowokują przede wszystkim
paraliżujący strach.
Bywał pan w Afryce
jeszcze na długo przed realizacją „Białego cienia”. Dlaczego tak bardzo
zafascynował się pan tym kontynentem?
Od razu poczułem się tam jak w domu. Miałem wrażenie, że
trafiłem do miejsca pierwotnego i czystego. Podczas gdy w świecie Zachodu
jesteśmy w stanie wiele ukryć za sprawą odgrywania społecznych ról i trzymania
się konwenansów, afrykańska rzeczywistość pozostaje wciąż jeszcze wyzbyta tego
fałszu.
(…)
Promocję „Białego cienia” wspiera hollywoodzki gwiazdor Ryan Gosling. Co tak bardzo ujęło go w pańskim filmie?
Promocję „Białego cienia” wspiera hollywoodzki gwiazdor Ryan Gosling. Co tak bardzo ujęło go w pańskim filmie?
Gdy pokazałem film Ryanowi, zobaczyłem na jego twarzy
autentyczne poruszenie. Nie pytałem o szczegóły i nie chciałem, żeby na siłę
werbalizował swoje emocje, bo nie zależało mi na sloganie, który mógłbym
później wykorzystać na plakatach. Wystarczyło, że Ryan spytał po prostu „Jak
mogę ci pomóc?” i uznał, że najbardziej efektywny okaże się jako producent
wykonawczy filmu. Później odwdzięczyłem mu się tym samym przy jego debiucie
reżyserskim – „Lost River”. Starałem się wtedy przekazać Ryanowi całą dostępną
mi wiedzę w zakresie użycia dźwięku i pracy kamery.
W jednym z wywiadów
Gosling przyznał, że to właśnie pański pomysł zainspirował kształt słynnej
maski, którą nosi w filmie „Drive”. Czy to prawda?
Ryan naprawdę tak powiedział? To bardzo miłe, ale jak zwykle
mnie przecenia. Pewnie kiedyś podesłałem mu link do jakiegoś modelu maski, ale
wszystkie detale roli w „Drive” są pochodną kreatywności samego Goslinga.
Ryan na każdym kroku zadziwia mnie zresztą swoją wyobraźnią i jestem pewien, że
będzie w przyszłości wielkim reżyserem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz