Piotr Czerkawski: Na
początku maja gościłaś w Polsce na 18. Przeglądzie Filmowym Kino na Granicy,
który zorganizował retrospektywę twojej twórczości. Jakie to uczucie oglądać
samą siebie w filmach sprzed lat?
Anna Geislerova: Bardzo
dziwne. Na pewno nie podchodziłam do tych filmów jak zwykły widz. Przez cały
czas przypominałam sobie, co przeżywałam i z jakimi problemami mierzyłam się,
gdy nad nimi pracowałam. W pewnym sensie więc traktowałam kolejne filmy jak
dokumenty obrazujące moją ewolucję jako aktorki i kobiety. W trakcie seansu
„Requiem dla laleczki” z 1991 roku, czułam się jakbym oglądała na ekranie
dziecko, którego w ogóle nie znam. Nie wydało mi się to jednak sentymentalne,
lecz raczej zabawne.
„Requiem…” Filipa Renča
nie było jednak twoim aktorskim debiutem. Jeszcze wcześniej pojawiłaś się w
komedii „Zaśpiewajmy wszyscy wraz“ Ondřeja Trojana.
Niewiele pamiętam z planu, bo byłam wtedy kapryśną
nastolatką. Nie miałam jeszcze pojęcia, że trafiłam na żyłę złota i natknęłam
się na naprawdę utalentowanego twórcę. Dojrzałą współpracę rozpoczęliśmy
dopiero kilkanaście lat później, gdy Ondřej zaproponował mi rolę w „Żelarach”.
Rola w „Zaśpiewajmy…” okazała się dla mnie jednak ważniejsza niż myślałam. Scenariusz
do tego filmu napisał przecież duet Jan Hřebejk - Petr Jarchovský, a w filmach
tego pierwszego stworzyłam później jedne z najlepszych ról w karierze. Jesteśmy
zresztą z Janem w stałym kontakcie, a niedawno rozpoczęliśmy zdjęcia do
trylogii.
Czy któryś z twoich
starszych filmów szczególnie cię dziś zaskakuje ?
Kiedy oglądałam ostatnio „Jazdę” Jana Svěráka, zauważyłam,
że mówię tam absurdalnie wysokim głosem. Uwierz mi, że wypadam przez to jak
zupełna świruska. Nie mam pojęcia dlaczego to wszystko nie przeszkadzało Janowi
ani widzom, a „Jazda” mogła uzyskać status filmu kultowego. Trochę sobie jednak
teraz żartuję, bo prawda jest taka, że na szczęście nie mam w dorobku żadnego
filmu, którego bym się wstydziła.
W swoim aktorskim CV
masz nawet rolę u polskiej reżyserki. Mowa oczywiście o Kindze Dębskiej i jej
„Helu” z 2009 roku.
Mam wrażenie, że film ten potwierdził stereotyp, zgodnie z
którym wy zazdrościcie nam humoru, a Czechom imponuje obecna w polskim kinie
powaga. „Hel” to w końcu nic innego jak ponury i przejmujący dramat
psychologiczny.
Jakie wspomnienia
zachowałaś z pracy w Polsce?
Na każdym kroku dawano mi odczuć, że jestem w waszym kraju
znaną aktorką. Bardzo mi to schlebiało i autentycznie zaskakiwało. W równym
stopniu zdziwiła mnie wykazywana przez Polaków znajomość czeskiego kina.
Szczerze żałuję, że Czesi nie mogą odwzajemnić się wam tym samym.
Skoro o tym mowa, w
Warszawie i we Wrocławiu trwa właśnie przegląd arcydzieł Czechosłowackiej Nowej
Fali. Czy masz jakieś ulubione filmy tego nurtu?
Tak jak chyba wszyscy Czesi, kocham Milosa Formana i Jana
Nemca. Moim ulubionym filmem pozostaje jednak „Intymne oświetlenie” Passera.
Choć nie widziałam go już całe wieki, znam na pamięć właściwie każdą scenę. Z
dzisiejszej perspektywy cieszy mnie, że mamy w Czechach wielu młodych,
utalentowanych twórców, których ambicją jest dorównanie dawnym mistrzom. Kto
wie, może nawet na naszych oczach rodzi się kolejna Nowa Fala?
Cały wywiad ukazał się na łamach Dziennika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz