Piotr Czerkawski:
Należy pan do najważniejszych francuskich scenarzystów filmowych. Co sprawiło,
że przy okazji „Szukając Kelly” postanowił pan spróbować swoich sił także jako
reżyser?
Thomas Bidegain: Kiedy piszesz scenariusz, pozornie dysponujesz nieskrępowaną
wolnością, ale w rzeczywistości masz bardzo ograniczony wpływ na ostateczny
kształt filmu. Reżyseria pozwala przejść od abstrakcji do konkretu, sprawia –
głównie ze względu na współpracę z aktorami– że ogólne idee wytworzone w umyśle
scenarzysty zyskują nagle bardzo wyrazisty kształt. Gdy przenosisz się z
pracowni scenarzysty na reżyserskie krzesło, musisz też porzucić potrzebę
kontrolowania każdego aspektu rzeczywistości, zaczynasz ufać intuicji, odkrywasz samego siebie. Realizacja
filmu – zwłaszcza w przypadku debiutanta – ma w sobie coś z podróży po
samopoznanie.
Największe
dotychczasowe sukcesy odniósł pan jako współscenarzysta filmów Jacquesa
Audiarda. Czy zastanawiał się pan kiedyś, na czym polega sekret waszej
wieloletniej współpracy z tym reżyserem?
Największą ambicją Jacquesa jest dbanie, by każdy jego
kolejny film mocno różnił się od poprzednich. Dzięki temu – nawet jeśli zawsze
krążymy wokół podobnych tematów – nie pozwalamy sobie na nużący automatyzm. Współpraca
z Audiardem przebiega tak dobrze również dlatego, że staramy się pamiętać o
potrzebach widza i dostarczać mu przede wszystkim dobrej rozrywki. Właśnie
dlatego każdy nasz film jest zanurzony w kinie gatunkowym, a granie z jego
konwencjami sprawia nam obu jednakową frajdę.
Podobną tendencję da
się zauważyć także w „Szukając Kelly”, w którym obficie czerpie pan z poetyki
westernu. Co, według pana, sprawia, że gatunek ten przeżywa ostatnimi czasy
swoisty renesans?
Kino popularne od zawsze działa na zasadzie sinusoidy. W
latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych powstawało na przykład wiele filmów
szpiegowskich, które potem przestały być modne, a ostatnio znowu wracają do
łask. Zanim nakręciliśmy „Proroka”, we Francji od wielu lat nie powstał
właściwie żaden wartościowy film więzienny, a nasz sukces na nowo rozbudził tę
koniunkturę. Co do westernów, być może są one dziś tak potrzebne dlatego, że
nasz świat coraz bardziej upodabnia się do Dzikiego Zachodu?
(…)
Pański film okazał
się w pewnym sensie profetyczny. Jego francuska premiera odbyła się tydzień po ubiegłorocznych
zamachach terrorystycznych w Paryżu.
Ten przypadek był, rzecz jasna, wstrząsający, ale
potwierdził, że cechą dobrej sztuki powinna być umiejętność antycypowania faktycznych
wydarzeń. Do podobnego wniosku doszliśmy zresztą podczas ostatniej rozmowy z
Audiardem. Gdy pięć lat temu zaczynaliśmy pracę nad scenariuszem „Imigrantów”,
nikt nie myślał przecież o temacie uchodźców. Tymczasem kinowa premiera odbyła
się latem zeszłego roku, a więc w samym centrum kryzysu migracyjnego.
W jaki sposób nietypowy
kontekst premiery „Szukając Kelly” wpłynął na reakcje francuskiej publiczności?
Przekorny optymizm, który starałem się zawrzeć w filmie,
okazał się bardziej potrzebny niż mogłem kiedykolwiek przypuszczać. Podczas
spotkań z widzami podkreślałem, że - choć fabuła obfituje w dramatyczne wydarzenia
– wieńcząca ją konkluzja pozostaje pełna nadziei. O ile ojciec Kelly pogrąża
się w szowinizmie, o tyle jego syn, a młodszy brat bohaterki, otwiera się
przecież na muzułmanów i pokojowo z nimi współistnieje. Wynika z tego, że nasze
dzieci powinny okazać się mądrzejsze niż my.
Doceniam pański
optymizm, ale postępująca faszyzacja Europy każe mi powątpiewać w naszą
zdolność do uczenia się na błędach przodków.
Bez wątpienia żyjemy dziś w czasach przesiąkniętych
strachem. Media i politycy podsycają nasze lęki, bo leży to w ich interesie.
Powinniśmy jednak nauczyć się rozpoznawać te manipulacje i najzwyczajniej w
świecie przestać im bezrefleksyjnie ulegać. Naprawdę wierzę, że świat jest
bardziej przyjaznym miejscem niż nam się wydaje. Szlachetną powinnością kina
powinno być utwierdzanie widza w tym przekonaniu.
W jaki sposób staje
się to możliwe?
Proszę przypomnieć sobie „Imigrantów”. Zwykle nie mamy pojęcia
o ludziach, którzy – tak jak główny bohater – pochodzą z innego kręgu
kulturowego, mieszkają na przedmieściach wielkich miast i ledwo wiążą koniec z
końcem. Tego rodzaju niewiedza kreuje uprzedzenia. Gdyby tymczasem przyjrzeć
się codziennemu życiu osoby pokroju Dheepana, szybko okaże się, że jego
marzenia, lęki i oczekiwania wobec życia właściwie wcale nie różnią się od
naszych. Dzięki takim obserwacjom nasz film mógł zadziałać jak lekcja empatii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz