piątek, 27 kwietnia 2012

W obronie wykluczonych- rozmowa z Martinem Šulíkiem



Już jutro w Cieszynie rozpoczyna się kolejne "Kino na Granicy", które otworzy nagrodzony w Karlovych Varach "Cygan" Martina Šulíka. Z tej okazji zapraszam do przeczytania wywiadu, w którym reżyser opowiada o swoim społecznym zaangażowaniu, szekspirowskich inspiracjach i różnicach dzielących go od Kusturicy i Gatlifa.


Piotr Czerkawski: W nagrodzonym w Karlovych Varach „Cyganie” dostrzegam podobny rodzaj społecznej wrażliwości, co w pańskim poprzednim filmie, „Słonecznym mieście”. Odnoszę wrażenie, że te dwa tytuły stanowią dla pana pewien przełom. Inaczej niż chociażby w czasach „Ogrodu”, „kino Šulíka” wydaje się teraz powściągliwe, bardziej przytwierdzone do ziemi.

Martin Šulík: Rzeczywiście, w mojej twórczości można ostatnio dostrzec taką zmianę. Nie wynika ona jednak z przyjęcia przeze mnie określonego programu artystycznego. Chodzi raczej o to, że interesują mnie tematy, ludzie i historie, które nie obchodzą nikogo innego. Bezrobotni ze „Słonecznego miasta” czy bohaterowie „Cygana” nie wydają się atrakcyjni w dobie sterylnej, wirtualnej rzeczywistości proponowanej nam przez telewizję. Właśnie dlatego czuję się w obowiązku, by im pomóc, nareszcie oddać głos.

Co sprawia, że w kwestię, która powinna być domeną państwa, musi włączać się także kino?

Ludzie są dziś coraz bardziej bezbronni. We współczesnych społeczeństwach łatwo o wykluczenie kogoś, kto wyróżnia się na tle szarej masy. Preteksty mogą być zupełnie różne – kulturowe, etniczne czy estetyczne. Jeśli już takie wykluczenie następuje, przechodzi się nad nim do porządku dziennego. Wszelka pomoc oferowana ludziom wyrzuconym poza nawias społeczeństwa jest motywowana tylko chęcią poprawienia statystyk. Tymczasem sztuka zawsze wydawała mi się przestrzenią, w której istnieje możliwość, by dostrzec człowieka z krwi i kości, a nie suche liczby.

(...)

Można odnieść wrażenie, że najbardziej popularne europejskie filmy o Cyganach reżyserowane przez Emira Kusturicę czy Tony’ego Gatlifa spoglądają na nich w sposób bajkowy i idealistyczny.  Na tym tle pański film wydaje się zupełnie inny.

Cenię kino Kusturicy i Gatlifa, więc na pewno nie jest tak, że chciałem nakręcić „Cygana” na przekór tym reżyserom. Przyczyna, dla której musiałem zrealizować swój film w inny sposób jest bardzo prosta. Cyganie ze Słowacji mają zupełnie odmienny temperament niż ci z południa Europy. Są znacznie mniej ekspresyjni, więcej w nich refleksyjności i melancholii. Koniecznie chciałem uchwycić tę obserwację w moim filmie. Nie ukrywam, że bardzo ważną inspirację stanowił dla mnie świetny serial dokumentalny „Dzieci wiatru” słowackiego reżysera i etnografa Martina Slivki. Cenię ten film, bo pokazuje cygańską społeczność w wielu różnych kontekstach: religijnym, kulturowym i artystycznym. Slivka wykonał wielką pracę, bo sportretował Cyganów ze Słowacji Anglii, Francji, Węgier i całej Europy. On również był w swojej wizji był znacznie bardziej pesymistyczny niż Gatlif czy Kusturica.

Pańską karierę filmową wzbogaca wieloletnie doświadczenie teatralne. Widać to także w „Cyganie”, którego konstrukcja fabularna przywołuje na myśl szekspirowskiego Hamleta.

Początkowo mój pomysł na „Cygana” polegał po prostu na zrealizowaniu „Hamleta” w realiach cygańskiej społeczności. Tak myślałem o tym projekcie z perspektywy mojego mieszkania w Bratysławie. Gdy jednak trafiłem do tej osady koło Richnavy i zacząłem przyglądać się jej mieszkańcom, zupełnie zmieniłem zdanie. Życie na styku dwóch kultur, wzajemne przenikanie się ich granic było na tyle inspirujące, że wyparło z mojej głowy Szekspira. Odnajdywanie wśród moich bohaterów odpowiedników hamletowskich postaci byłoby w tym kontekście sztuczne, wysilone i niepotrzebne. Ostatecznie szekspirowskie motywy funkcjonują w „Cyganie” wyłącznie jako fabularny szkielet opowieści. Zawsze traktowałem „Hamleta” jako opowieść o inicjacji nastolatka, jego konfrontacji ze światem, poznawaniu granic dobra i zła. Wierzę, że te wątki wybrzmiały odpowiednio także w moim filmie.

Kilka lat temu wyznał pan w jednym z wywiadów, że słowacka kultura dopiero tworzy się, ewoluuje i nie jest jeszcze w pełni ukształtowana. Czy można powiedzieć, że nastąpiła w tym względzie jakaś zmiana?

To oczywiście bardzo długi proces, ale mam wrażenie, że słowacka kultura staje się coraz bogatsza i bardziej skonsolidowana. Dzieje się tak również dzięki kinu. Teraz łatwiej zdobywać nam fundusze na projekty, a do głosu dochodzi nowe pokolenie słowackich reżyserów. Oni wreszcie rozumieją, że nie zbudujemy naszego kina wyłącznie na kopiowaniu hollywoodzkich widowisk. Świetną wizytówkę współczesnego słowackiego kina stanowi twórczość Petera Kerekesa czy Juraja Lehotskiego, który zrealizował znaną także w Polsce „Ślepą miłość”. Ci reżyserzy mają zupełnie inny styl, ale łączy ich biegłość w operowaniu językiem kina i świeże spojrzenie na współczesną słowacką rzeczywistość.

Cały wywiad ukazał się w kwietniowym wydaniu miesięcznika KINO


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz