piątek, 27 kwietnia 2012

Zbyt ciężki dowcip - recenzja "Iron Sky"


Przed kilkoma dniami zadarłem z "Nietykalnymi" a dziś wypowiadam wojnę nazistom z Księżyca. W krótkiej recenzji dla "Filmu" tłumaczę dlaczego świetnie zapowiadający się debiut Timo Vuorensoli wydał mi się ostatecznie filmem bardzo niskich lotów.



Całą atrakcyjność "Iron Sky" wyczerpuje streszczenie jego absurdalnej fabuły. Fiński reżyser Timo Vuorensola opowiedział historię grupy nazistów, którzy po upadku II wojny światowej zakładają bazę na Księżycu, gdzie przez kilkadziesiąt lat wychowują nowych wyznawców swojej ideologii. Moment, w którym o istnieniu kosmicznych nazistów dowiadują się Amerykanie, mógłby stać się pretekstem dla istnej eksplozji komizmu.

Niestety, ciężki dowcip Vuorensoli wydaje się odległy o lata świetlne od finezji, z jaką wątki nazistowskie wykorzystywał choćby Quentin Tarantino w "Bękartach wojny". Na domiar złego, humor "Iron Sky" już w momencie premiery wydaje się mocno przeterminowany. Wykpiwana przez reżysera pani prezydent USA wykazuje przecież wyraźne podobieństwo do Sarah Palin.

Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że amerykańscy satyrycy zużyli komiczny potencjał tej postaci już dawno temu. Pełen wtórności film Vuorensoli łączy z nieudolną republikańską polityk właściwie tylko jedno. "Iron Sky", tak jak Sarah Palin, jak najszybciej powinno znaleźć się na śmietniku historii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz