Piotr Czerkawski: W
„Zupełnie Nowym Testamencie” sceny, które na pierwszy rzut oka wydają się
wyłącznie farsowe zyskują nagle posmak liryzmu albo melancholii. W jaki sposób
udało się panu połączyć tak odmienne emocje?
Jaco van Dormael: To
pewnie zasługa jednego z moich nauczycieli – czechosłowackiego scenarzysty i
reżysera Frantiska „Franka” Daniela. Podczas zajęć ze scenariopisarstwa „Frank”
często zadawał nam pewne ćwiczenie stylistyczne – chciał żebyśmy napisali tę
samą scenę na kilka różnych sposobów – komediowy, melodramatyczny i budzący grozę. W ten sposób mieliśmy nauczyć
się przełamywania schematów i zaskakiwania przyszłego widza.
(...)
W pańskim filmie
ważniejsza od JC okazuje się jego młodsza siostra Ea, która otwarcie sprzeciwia
się opresyjnemu Bogu. Jaki jest właściwie cel tego buntu?
Ea chce, żeby ludzie zaczęli żyć według zasady: „Bądź sobą i
rób cokolwiek, co będzie w stanie cię uszczęśliwić”. Spotkany przez Eę chłopiec
pragnie zostać dziewczynką? Zabójca zakochuje się w niedoszłej ofierze?
Bohaterka grana przez Catherine Deneuve zamierza związać się z szympansem, bo
wydaje jej się bardziej pociągający od nudnego męża? Proszę bardzo. Może to
wszystko trochę dziwne, ale co w tym złego? Życie każdego człowieka jest jedyne
w swoim rodzaju i nie musi dostosowywać się do narzuconych z góry wzorców.
„Testament…” roi się
od odniesień do świata kina, literatury
i muzyki. Ważną rolę w filmie odgrywa choćby piosenka autorstwa francuskiego
barda Charlesa Treneta. Dlaczego sięgnął pan akurat do repertuaru tego artysty?
Nie miałem wyjścia. Trenet to ulubiony muzyk mojej matki,
która ma dziś 90 lat i słucha go praktycznie codziennie. Siłą rzeczy obcowałem
z tymi piosenkami od dziecka i pamiętam, że zawsze ujmowały mnie swoim
bezwstydnym optymizmem. Zawarta w nich filozofia była, oczywiście, bardzo
prosta: „Motylki latają, kwiaty kwitną, a ja na to patrzę i jest mi dobrze”. W
ogóle mi to jednak nie przeszkadza. Trudno wyobrazić sobie prawdziwe szczęście
bez solidnej dawki naiwności.
Od wielu lat powołuje
się pan na inspiracje filmami Krzysztofa Kieślowskiego. W jaki sposób zapoznał
się pan z jego twórczością?
Nie chcę zabrzmieć pretensjonalnie, ale to chyba kwestia
przeznaczenia. Proszę mi wierzyć lub nie, ale w 1984 nakręciłem krótkometrażowy
film „È pericoloso sporgersi” opowiadający o chłopaku, który musi zdecydować,
czy wsiądzie z tatą do pociągu, czy zostanie z matką na peronie. Pokazałem, że ta
niepozorna decyzja wywiera zasadniczy wpływ na losy bohatera, a jego życie toczy się odtąd w dwóch różnych wariantach.
Gdy dowiedziałem się, że kilka lat wcześniej powstał w Polsce film z niemal
bliźniaczą fabułą, byłem w szoku. Od tej pory uważnie śledziłem wszystkie
dokonania Kieślowskiego i dostrzegłem między nami wyraźne duchowe
pokrewieństwo.
Choć – tak jak
Kieślowski - odcina się pan od religii, pańskie filmy prowokują metafizyczne
refleksje i interpretacje. Co sprawia, że sporo widzów poszukuje w kinie śladów
duchowości?
Zarówno kino, jak i religia próbuje przekonać nas, że życie
ma jakiś odgórny i możliwy do zrekonstruowania sens. To piękna idea, która
wielu osobom przynosi spokój i pocieszenie. Osobiście jej jednak nie
potrzebuję. W swoim poprzednim filmie „Mr. Nobody” starałem się pokazać, że za
najpiękniejsze w życiu uważam te momenty, które wymykają się logice i schematom.
Niektórzy ludzie lubią uczucie pewności, ale ja uważam, że nie ma nic ciekawszego
niż nachodzące cię wątpliwości.
Dlaczego są one dla pana
tak bardzo istotne?
Wątpliwości rozszerzają twoje horyzonty, każą wciąż zadawać
pytania i nie zadowalać się łatwymi odpowiedziami. Gdy się pojawiają, nie
musisz kurczowo trzymać się żadnych przekonań, przestajesz być więźniem swoich
przyzwyczajeń i w każdej chwili możesz spojrzeć na rozważaną kwestię z zupełnie
innego punktu widzenia. Tego rodzaju świadomość jest bardzo wyzwalająca.
Na zakończenie
chciałbym powrócić do absurdalnego klimatu rodem z „Testamentu” i zapytać: jak
zachowałby się pan, gdyby pozwolono panu zostać Bogiem na jeden dzień?
Powiedziałbym wszystkim: „Hej, tak naprawdę nie istnieję!
Nie mogę niczego wam nakazać ani zakazać, nie odczujecie z mojej strony żadnej
zemsty. Nie wierzcie już we mnie i zacznijcie w końcu cieszyć się waszym
cholernym życiem”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz