1. Nienawistna ósemka (Quentin Tarantino)
Każdy film Quentina Tarantino ma pewne miejsce w takim zestawieniu, choćby dlatego, że jest filmem Quentina Tarantino. A jeśli reżyser zapowiada w dodatku połączenie westernowego klimatu z atmosferą rodem ze „Wściekłych psów”, rezultatem musi być pierwsza lokata.
2. Ave, Cezar (Joel Coen, Ethan Coen)
Bracia Coen, uzbrojeni w zwyczajową przewrotność i sarkazm, ruszają na podbój hollywoodzkiego imperium. Czy uda im się utrzymać poziom „Bartona Finka”?
3. Pokój (Lenny Abrahamson)
Jeden z najczęściej nagradzanych filmów sezonu, który na poziomie streszczenia brzmi jak krzyżówka „Tideland” Gilliama z „W piwnicy” Seidla. Zapowiada się co najmniej intrygująco.
4. Carol (Todd Haynes)
Czołowy twórca New Queer Cinema kontynuuje marsz w stronę mainstreamu. Dotychczas czynił to bez szkody dla artystycznej jakości swoich filmów. Wszystkie recenzje wskazują, że tak samo będzie i tym razem.
5. Spotlight (Tom McCarthy)
W czasach kryzysu prasy robić film o wciąż drzemiącej w niej sile? Kibicuję temu karkołomnemu zamysłowi, zwłaszcza, że szczerze lubię poprzednie filmy McCarthy’ego.
6. Zjawa (Alejandro Gonzalez Inarritu)
Nie ukrywam, że jestem wiernym widzem telenoweli o oscarowych perypetiach Leonardo diCaprio i liczę w końcu na szczęśliwe zakończenie.
7. Tysiąc i jedna noc (Miguel Gomes)
Reżyser „Tabu” – jednego z moich ulubionych filmów ostatnich lat – wraca z filmem wpisującym najnowszą historię Portugalii w kontekst baśni Szeherezady. Każdy inny twórca byłby w takiej sytuacji skazany na klęskę, ale dla Gomesa nie ma rzeczy niemożliwych.
8. Opowieść o miłości i mroku (Natalie Portman)
Lubię Natalie Portman i doceniam brawurę, która każe jej w reżyserskim debiucie sięgnąć po książkę Amosa Oza. Mocno liczę, że ten skok na głęboką wodę zakończy się sukcesem.
9. Ostatnia rodzina (Jan Matuszyński)
Historia Beksińskich wydaje się samograjem, a stojące za filmem nazwiska dają nadzieję, że obejrzymy coś wykraczającego poza schematy kina biograficznego.
10. Wołyń (Wojciech Smarzowski)
Wierzę, że Smarzowski zapomni o chybionym „Pod mocnym aniołem” i znowu celnie trzaśnie nas siekierą w łeb.
Mam wielkie nadzieje na "Wołyń". Głównie na to, że Smarzowski posunie się tak daleko, że (cytując klasyka) "ze łba nie było co zbierać". "Carol" cudna. Widziałem na Camerimage i potwierdzam. Pozdrawiam i szczęśliwego nowego roku.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że "Carol" fajna. A "Wołyń" dorówna, mam nadzieję "Róży", bo spodziewam się filmu w podobnej stylistyce.
Usuń