Piotr Czerkawski:
Pański najnowszy film „Duke of Burgundy” pozostaje przepełniony symboliką
związaną z motylami. Dlaczego te stworzenia stanowią dla pana tak istotne
źródło inspiracji?
Peter Strickland: Owady,
a zwłaszcza motyle kojarzą się ze zmysłowością, ale mają też w sobie coś
surrealistycznego. W wielu przypadkach przykuwają uwagę już ze względu na samą,
dziwną nazwę, jak na przykład Old Lady czy właśnie Duke of Burgundy. Dla filmu
najbardziej liczy się jednak to, że jego akcja dzieje się jesienią, a zatem w
czasie, który jest dla owadów szczególny. Jedne wtedy hibernują, drugie lecą do
cieplejszych krajów, a jeszcze inne po prostu umierają. Nie bez przyczyny w
finale wysłuchujemy wykładu dotyczącego zwyczajów turkucia podjadka, któremu
zdarza się hibernować w pobliżu ludzkich grobów. Uznałem, że trudno o lepszą
metaforę, łączących w sobie rozkosz i melancholię, pragnień mojej bohaterki Evelyn.
Związek Evelyn i
Cynthii ma bez wątpienia naturę sadomasochistyczną. Czy w związku z tym musiał
pan stać się ekspertem w dziedzinie towarzyszących takim układom technik i
rytuałów?
Nie było to moim priorytetem, bo od samego początku
wiedziałem, że specyficzne upodobania bohaterek są dla mnie tylko rodzajem
metafory. Osią filmu pozostaje konflikt pomiędzy – istotną dla Evelyn -
otwartością na nowe wrażenia, a konwencjonalnością i stabilizacją, ku której
zaczyna ciążyć Cynthia. By zobrazować te dylematy wybrałem akurat
sadomasochizm, bo wydało mi się to widowiskowe. Problem pozostałby jednak taki
sam nawet gdyby Evelyn odczuwała seksualne podniecenie podczas gry w golfa.
(...)
Pański film bywa
uznawany za hołd dla erotycznego kina lat siedemdziesiątych. Co pociąga pana w
tego rodzaju dziełach?
Mam wielką słabość do tandetnych filmów. Wiele z nich ma w
sobie szaloną oryginalność, na którą nigdy nie pozwoliliby sobie reżyserzy
myślący w kategoriach komercyjnych. Szczególnie fascynuje mnie dorobek Jesusa
Franco, który przez krytyków i historyków kina został potraktowany trochę
niesprawiedliwie. Podczas gdy pogardzane niegdyś stylistyki giallo czy
grindhouse’u doczekały się po latach rehabilitacji, tworzone przez Franco i
jego kolegów filmy sexploitation
nadal uważane są za zupełnie bezwartościowe. Nie zgadzam się z tym i zrobiłem
„Duke of Burgundy”, aby udowodnić, że takie kino również może być pożytecznym
źródłem inspiracji. Oczywiście, nie oszalałem na tyle, by uważać Franco za
geniusza kina. Wiele filmów faktycznie w ogóle mu się nie udało. Kilka innych
ma jednak w sobie coś fascynującego, pochodzi z mrocznego, delirycznego
miejsca, które znajduje się jednakowo daleko od głównego nurtu i kina art
house’owego.
Inaczej niż w
filmach, do których pan nawiązuje, w „Duke of Burgundy”, nie zdecydował się pan
umieścić żadnego męskiego bohatera.
Zapewniam pana, że to nie żadna feministyczna manifestacja,
lecz po prostu gra z konwencją. Spojrzenie na miłość między kobietami z
perspektywy faceta wydało mi się ciekawym paradoksem. Poza tym brak mężczyzn na ekranie pozbawił
relację Evelyn i Cynhtii aury niezwykłości, uczynił ją czymś zupełnie
naturalnym.
Zadebiutował pan w
1996 roku krótkometrażowym „Bubblegum”, w którym wystąpiły ikony amerykańskiego
kina undergroundowego – Holly Woodland i Nick Zedd. Co inspiruje pana w
tworzonych przez nich filmach?
Zupełnie jak filmy sexploitation, dzieła amerykańskiego
undergroundu miały w sobie ożywczą prowokacyjność. Była w nich pierwotna, dzika
i obsesyjna energia, którą trudno odszukać gdziekolwiek indziej. Niektóre z
nich bardzo się dziś zestarzały, ale inne wciąż pozostają bardzo sugestywne.
Czy zgadza się pan ze
stwierdzeniem, że „Duke of Burgundy” ma w sobie tę samą aurę zmysłowości, która
przenikała także pański poprzedni film „Berberian Sound Studio”?
Podobieństw między nimi jest jeszcze więcej. Oba tytuły
opowiadają o przedstawieniu, które odgrywamy przed sobą nawzajem. W „Duke of
Burgundy…” jego celem jest wywołanie erotycznego podniecenia, w „Berberian…”
stworzenie atmosfery pełnej strachu i niepewności. W każdym z tych filmów
jednakowo istotny jest także wątek rozdźwięku pomiędzy autentyczną osobowością
bohaterów, a pozą, którą przyjmują na potrzeby relacji z drugim człowiekiem.
(...) więcej w grudniowym wydaniu miesięcznika KINO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz