sobota, 5 grudnia 2015

Uwielbiam tandetne kino - rozmowa z Peterem Stricklandem, reżyserem "Duke of Burgundy"




Piotr Czerkawski: Pański najnowszy film „Duke of Burgundy” pozostaje przepełniony symboliką związaną z motylami. Dlaczego te stworzenia stanowią dla pana tak istotne źródło inspiracji?

Peter Strickland: Owady, a zwłaszcza motyle kojarzą się ze zmysłowością, ale mają też w sobie coś surrealistycznego. W wielu przypadkach przykuwają uwagę już ze względu na samą, dziwną nazwę, jak na przykład Old Lady czy właśnie Duke of Burgundy. Dla filmu najbardziej liczy się jednak to, że jego akcja dzieje się jesienią, a zatem w czasie, który jest dla owadów szczególny. Jedne wtedy hibernują, drugie lecą do cieplejszych krajów, a jeszcze inne po prostu umierają. Nie bez przyczyny w finale wysłuchujemy wykładu dotyczącego zwyczajów turkucia podjadka, któremu zdarza się hibernować w pobliżu ludzkich grobów. Uznałem, że trudno o lepszą metaforę, łączących w sobie rozkosz i melancholię, pragnień mojej bohaterki Evelyn.

Związek Evelyn i Cynthii ma bez wątpienia naturę sadomasochistyczną. Czy w związku z tym musiał pan stać się ekspertem w dziedzinie towarzyszących takim układom technik i rytuałów?


Nie było to moim priorytetem, bo od samego początku wiedziałem, że specyficzne upodobania bohaterek są dla mnie tylko rodzajem metafory. Osią filmu pozostaje konflikt pomiędzy – istotną dla Evelyn - otwartością na nowe wrażenia, a konwencjonalnością i stabilizacją, ku której zaczyna ciążyć Cynthia. By zobrazować te dylematy wybrałem akurat sadomasochizm, bo wydało mi się to widowiskowe. Problem pozostałby jednak taki sam nawet gdyby Evelyn odczuwała seksualne podniecenie podczas gry w golfa.

(...)

Pański film bywa uznawany za hołd dla erotycznego kina lat siedemdziesiątych. Co pociąga pana w tego rodzaju dziełach?

Mam wielką słabość do tandetnych filmów. Wiele z nich ma w sobie szaloną oryginalność, na którą nigdy nie pozwoliliby sobie reżyserzy myślący w kategoriach komercyjnych. Szczególnie fascynuje mnie dorobek Jesusa Franco, który przez krytyków i historyków kina został potraktowany trochę niesprawiedliwie. Podczas gdy pogardzane niegdyś stylistyki giallo czy grindhouse’u doczekały się po latach rehabilitacji, tworzone przez Franco i jego kolegów filmy sexploitation nadal uważane są za zupełnie bezwartościowe. Nie zgadzam się z tym i zrobiłem „Duke of Burgundy”, aby udowodnić, że takie kino również może być pożytecznym źródłem inspiracji. Oczywiście, nie oszalałem na tyle, by uważać Franco za geniusza kina. Wiele filmów faktycznie w ogóle mu się nie udało. Kilka innych ma jednak w sobie coś fascynującego, pochodzi z mrocznego, delirycznego miejsca, które znajduje się jednakowo daleko od głównego nurtu i kina art house’owego.

Inaczej niż w filmach, do których pan nawiązuje, w „Duke of Burgundy”, nie zdecydował się pan umieścić żadnego męskiego bohatera.

Zapewniam pana, że to nie żadna feministyczna manifestacja, lecz po prostu gra z konwencją. Spojrzenie na miłość między kobietami z perspektywy faceta wydało mi się ciekawym paradoksem.  Poza tym brak mężczyzn na ekranie pozbawił relację Evelyn i Cynhtii aury niezwykłości, uczynił ją czymś zupełnie naturalnym.

Zadebiutował pan w 1996 roku krótkometrażowym „Bubblegum”, w którym wystąpiły ikony amerykańskiego kina undergroundowego – Holly Woodland i Nick Zedd. Co inspiruje pana w tworzonych przez nich filmach?

Zupełnie jak filmy sexploitation, dzieła amerykańskiego undergroundu miały w sobie ożywczą prowokacyjność. Była w nich pierwotna, dzika i obsesyjna energia, którą trudno odszukać gdziekolwiek indziej. Niektóre z nich bardzo się dziś zestarzały, ale inne wciąż pozostają bardzo sugestywne.

Czy zgadza się pan ze stwierdzeniem, że „Duke of Burgundy” ma w sobie tę samą aurę zmysłowości, która przenikała także pański poprzedni film „Berberian Sound Studio”?

Podobieństw między nimi jest jeszcze więcej. Oba tytuły opowiadają o przedstawieniu, które odgrywamy przed sobą nawzajem. W „Duke of Burgundy…” jego celem jest wywołanie erotycznego podniecenia, w „Berberian…” stworzenie atmosfery pełnej strachu i niepewności. W każdym z tych filmów jednakowo istotny jest także wątek rozdźwięku pomiędzy autentyczną osobowością bohaterów, a pozą, którą przyjmują na potrzeby relacji z drugim człowiekiem.

(...) więcej w grudniowym wydaniu miesięcznika KINO


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz