Piotr Czerkawski:
Fabuła twojego najnowszego filmu – nagrodzonego na Berlinale – „Aferim” została
osadzona w realiach dziewiętnastowiecznej Rumunii. Dlaczego zdecydowałeś się
cofnąć do aż tak odległych czasów?
Radu Jude: Uważam,
że przeszłość wywiera wpływ na teraźniejszość, nawet jeśli czyni to w sposób
nieoczywisty i bardzo głęboko ukryty. Podobna zasada sprawdza się nie tylko w
odniesieniu do narodów i wielkich zbiorowości, lecz także jednostkowych
życiorysów. Dzięki temu odkryciu psychoanalitycy zarobili już mnóstwo
pieniędzy.
Co konkretnie
„Aferim” mówi nam o współczesności?
Tak jak w czasach, które opisuję, rumuńskie społeczeństwo
pozostaje zatrute przez mizoginię i ksenofobię. Wielki problem wciąż stanowi
pogardliwy stosunek moich rodaków do mniejszości cygańskiej. Nie ma wątpliwości, że stereotypy i
uprzedzenia, które go prowokują, nie zostały zrodzone wczoraj, lecz są
przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Z czego właściwie
bierze się nieprzemijająca niechęć części Rumunów do Cyganów?
Do pewnego stopnia to kwestia uniwersalnego i pojawiającego
się w każdym społeczeństwie rasizmu. Pod internetowymi wywiadami, których
udzielam na temat „Aferim”, zawsze znajduje się mnóstwo komentarzy nawołujących
do nienawiści na tle etnicznym. Ufam jednak, że to punkt widzenia garstki
radykałów. Groźniejsze wydaje mi się podejście tych spośród moich rodaków,
którzy nigdy nie nazwaliby się rasistami. Jednocześnie jednak na każdym kroku
wyrażają oni frustrację faktem, że pochodzący z Rumunii Cyganie żebrzą na ulicach
europejskich miast i w ten sposób psują wizerunek naszego kraju. Jak widać,
nasza postawa często stanowi zatem rezultat niewyleczonych kompleksów wobec
Zachodu. Mam nadzieję, że sytuację choć
w części uzdrowi teraz przynależność Rumunii do Unii Europejskiej.
(…)
Ze względu na
poruszaną tematykę, a także groteskowy, tragikomiczny klimat twój film bywa
często zestawiany z „Django” Quentina Tarantino. Jak reagujesz na te
porównania?
Nie mam nic przeciwko nim, ale jednocześnie nie mogę
odpędzić się od skojarzeń z pewną reklamą sprzed paru lat. Szwajcarska rodzina
odwiedza rumuńskich krewnych i na
powitanie wręcza im tabliczkę czekolady. Rumuni dziwnie się patrzą i mówią:
„Czekolada? A po co nam czekolada? Mamy przecież bardzo dobrą u siebie”. Trochę
podobnie jest z „Aferim” i „Django”.
Czy to oznacza, że
podczas pracy nad „Aferim” nie inspirowałeś się westernami?
Obejrzałem ich bardzo wiele, ale zawsze pamiętałem, by
przefiltrować swoje wrażenia przez specyfikę rumuńskich realiów. Istotny wpływ
na moje myślenie o „Aferim” wywarli „Poszukiwacze” Johna Forda i „Rzeka
czerwona” Howarda Hawksa. To akurat dość oczywiste inspiracje, ale czasem czerpię
z dorobku innych twórców w sposób intuicyjny i mocno zakamuflowany. Po
obejrzeniu żadnego z moich filmów nie odgadłbyś zapewne, że za jednego ze swych
największych mistrzów uważam Hou – hsiao Hsiena.
Zanim zadebiutowałeś
w 2009 roku filmem „Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie”, zdobywałeś
doświadczenie jako asystent wielu starszych reżyserów, między innymi słynnego
Costy – Gavrasa. Co konkretnie zawdzięczasz temu twórcy?
Trafiłem na niego, gdy kręcił w Rumunii film „Amen”, a ja byłem
bardzo młody i skupiony na praktycznym aspekcie reżyserii. Chciałem podpatrzeć
jak najwięcej sztuczek technicznych i metod pracy na planie. Dopiero niedawno
zrozumiałem, że lekcja udzielona mi przez Costę- Gavrasa była o wiele
ważniejsza. Twórca „Amen” pracował na planie bardzo ciężko i wymagał tego
samego od całej ekipy, ale przez cały czas pozostawał jednocześnie najbardziej
uprzejmym człowiekiem, którego spotkałem w życiu. Właściwy jemu poziom
elegancji i empatii powinien charakteryzować każdego reżysera. Mam nadzieję, że
kiedyś uda się osiągnąć go także mnie.
(...) Więcej na łamach Dziennika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz