Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Franz Maurer. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Franz Maurer. Pokaż wszystkie posty

piątek, 31 stycznia 2014

Misja niespecjalna - recenzja "Jacka Stronga"





Misja Władysława Pasikowskiego zakończyła się niepowodzeniem. Twórca „Krolla” potrafi stąpać po cienkiej linie między finezją a obciachem, ale tym razem wykonał fałszywy ruch. „Jack Strong” to film przestarzały i niezamierzenie śmieszny, zupełnie jak urządzenie, przez które główny bohater kontaktuje się z Amerykanami.

Łatwo wyobrazić sobie, że pułkownik Kukliński powtarza co rano kultowe zdanie Franza Maurera: „Będę służyć Rzeczpospolitej do samego końca. Mojego lub jej”. Ironiczny uśmiech twardziela zastępuje jednak przy tym zafrasowaną miną bogobojnego patrioty. Portret buntownika, który w splugawionym świecie jako ostatni postępuje „w imię zasad” przekonuje znacznie mniej niż w „Pokłosiu”. Tamten film, choć wyciosany na ekranie siekierą, był przynajmniej uczciwy w swej przesadzie. Porywom trudnego do zniesienia patosu towarzyszyły w nim fajerwerki smoliście czarnego humoru. „Jack Strong” rzadko kiedy potrafi zdobyć się na podobną ekstrawagancję. Trudno przecież opowiadać dowcipy w pozycji klęczącej.

Film Pasikowskiego jest jak fantazja polskich polityków, którzy – w dobie afery z tajnymi więzieniami CIA- tęsknią za czasem, gdy służalczość Amerykanom przynosiła przynajmniej wymierne korzyści. Co więcej, reżyser bez oporów pozwala na skolonizowanie swojej świadomości przez hollywoodzkie kino. To jednak akurat żadna nowość. Podobnej strategii pozostaje przecież wierny co najmniej od czasu „Psów”.

„Jack Strong” odróżnia się za to od kultowego filmu Pasikowskiego pod innym względem. Trudno uwierzyć, że umysł, który przed laty spłodził ikoniczną postać Angeli, tym razem sportretował na ekranie bohaterkę taką jak żona pułkownika Kuklińskiego. Pani Hanna odmawia mężowi seksu, a w chwili irytacji potrafi wymierzyć mu siarczysty policzek. Wszystko wskazuje na to, że demoniczna ideologia gender nie oszczędziła także czołowego macho polskiego kina.

piątek, 9 listopada 2012

TYLKO, KRÓTKO PROSZĘ: "Pokłosie" Władysława Pasikowskiego




Film Władysława Pasikowskiego jest jak wykład z historii wygłoszony przez porucznika Franza Maurera. „Pokłosie” nie uznaje mętnych tłumaczeń i tchórzliwych usprawiedliwień. Zamiast tego w krótkich, żołnierskich słowach wspomina o hańbie części Polaków, którzy w czasie II wojny światowej aktywnie przyczynili się do zagłady Żydów. Film Pasikowskiego łączy wstyd za postawę naszych rodaków z ulgą wywołaną dzięki wyraźnemu przyznaniu się do winy. Tak jak większość dokonań reżysera, „Pokłosie” ma w sobie kłopotliwą dwoistość. Stanowiące ozdobę filmu szorstko ironiczne dialogi sąsiadują z nieznośnie egzaltowanymi sloganami o „prawdzie” i „sprawiedliwości”. Obecny w „Pokłosiu” patos znajduje uzasadnienie wyłącznie w jednej sekwencji. Wyraźnie wyeksponowany przez reżysera moment, w którym dwaj bracia odkopują kości Żydów zamordowanych przez swojego ojca wzbudza równie duży dyskomfort, co sekwencja zabójstwa polskich oficerów w „Katyniu” Wajdy. Obie sceny stanowią rewers tego samego medalu przedstawiającego skrajne oblicza polskiej mentalności. Rozgrywające się w czasach współczesnych „Pokłosie” wstrząsa jednak z jeszcze jednego powodu. Wszechobecna w sportretowanym przez Pasikowskiego miasteczku zawiść wespół z instynktownym zamiłowaniem do okrucieństwa nie pozostawia wątpliwości. Gdyby tylko pojawi się odpowiedni impuls, wielu bohaterów bez trudu powtórzyłoby zachowanie przodków sprzed 70 lat.

Pokłosie
Reżyseria: Władysław Pasikowski
Ocena: 8/10