piątek, 25 listopada 2011

Kolorowa śmierć- recenzja "Restless" Gusa Van Santa



Annabel i Enoch z „Restless” nie mogliby zakumplować się z bohaterami „Słonia” czy „Paranoid Park”. Gus Van Sant nakręcił kolejny film o młodości dotkniętej piętnem śmierci, ale tym razem zrezygnował z paradokumentalnego chłodu. W „Restless” traktuje dojrzewanie jako czas, w którym spotykają się przeciwieństwa, a emocje wkraczają na niespotykany dotąd poziom intensywności. Zarzucana filmowi przez amerykańskich krytyków ckliwość wydaje się wyłącznie następstwem uczciwego przedstawienia mechanizmów nastoletniej psychiki. Dla przeciwwagi film Van Santa wypełnia chwilami pozornie nieprzystający do poruszanej tematyki humor. W „Restless” liczy się jednak głównie połączenie marzycielstwa i realizmu, pogody i mroku, eskcentryzmu a la „Attenberg” i liryzmu rodem z powieści Murakamiego. Sprawnie lawirujący między skrajnościami Van Sant udowadnia, że jego kino wciąż może okazywać się bardzo młodzieńcze.

(...) „Restless” okazuje się ujmujące, bo brakuje mu naiwnej wiary w odwrócenie biegu rzeczywistości. Zamiast cieszyć się z naiwnego happy endu, Annabel i Enoch mogą tylko zyskać pewność, że z młodzieńczą zachłannością wydarli życiu wszystko, co im się należało. Dzięki swojej relacji oboje mają szansę odczuć rzadko spotykany w ich wieku rodzaj spełnienia. Być może właśnie dlatego pozornie smutny finał może zostać zwieńczony obrazem szczerego uśmiechu.

Całość recenzji ukaże się w grudniowym numerze miesięcznika "Film"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz