Nowy film Neilla Blomkampa stanowi świadectwo
intelektualnego rozleniwienia reżysera. „Elizjum” powiela pomysły, które kilka
lat temu zadecydowały o sukcesie świetnego „Dystryktu 9”. Twórca rodem z RPA raz
jeszcze próbuje połączyć atrakcyjność schematów kina science fiction z werwą ideologicznego manifestu.
W „Dystrykcie 9”
podobna strategia zaowocowała oryginalnym spojrzeniem na
niezabliźnione rany po apartheidzie. W „Elizjum” prowadzi niestety już tylko do
powtarzania komunałów godnych głupkowato uśmiechniętej Miss
World. Karykaturalnie wyrazisty podział na wyzyskiwaczy i wyzyskiwanych nadaje dziełu
Blomkampa subtelność godną radzieckiej propagandówki. Fabularny schemat
zakładający obecność chorego dziecka, uciemiężonej kobiety i bohatera klasy
pracującej kojarzy się natomiast z zaangażowanymi społecznie opowieściami o
Górnym Śląsku. Trudno oprzeć się wrażeniu, że filmy takie jak „Elizjum” mógłby
kręcić Robert Gliński, gdyby tylko dysponował budżetem w wysokości 100 milionów
dolarów. Na całe szczęście równie złowieszcza hipoteza prawdopodobnie nigdy
nie zostanie zweryfikowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz