„Blue Jasmine” powinno zamknąć usta krytykom ostatnich
poczynań Woody’ego Allena. W swoim nowym filmie amerykański mistrz skutecznie
broni się przed oskarżeniami o wtórność, miałkość i brak zainteresowania
współczesną rzeczywistością. W „Blue Jasmine” Allen odnosi się do wydarzeń z
pierwszych stron gazet i opowiada historię jednostek dotkniętych przykrymi
skutkami kryzysu finansowego. Nietypowa tematyka zadziwiająco dobrze
koresponduje z odwiecznymi obsesjami twórcy „Annie Hall”. Choć „Blue Jasmine” wychodzi
od społecznego konkretu, pozostaje uniwersalną przypowiastką o szkodliwym
zacieraniu granic między iluzją, a rzeczywistością. Allen opowiada swoją
historię z perspektywy wyrozumiałego moralisty, który nie szczędzi bohaterom
goryczy, ale jednocześnie potrafi spojrzeć na nich z sympatią. W „Blue Jasmine”
reżyser po raz kolejny potwierdza gawędziarski zapał i talent do opowiadania
historii. Twórca „Manhattanu” udowadnia, że wciąż jest w stanie wykreować na
ekranie intrygującą rzeczywistość. W świecie „Blue Jasmine” przegrani bogacze
spotykają się przy jednym stole z zapijaczonymi bumelantami i uzależnionymi od
seksu oszustami. Pozornie prosta fabuła „Blue Jasmine” skrywa w sobie
intrygujące dwuznaczności, a pesymistyczna tonacja filmu nie przeszkadza w wybrzmieniu
doskonałych dowcipów o polskich imigrantach bądź narkotycznych zwyczajach
amerykańskich dentystów. Wszystko wskazuje na to, że odsyłany na emeryturę
Allen nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a jego talent wciąż zasługuje na
uczczenie haustem pitej przez bohaterów rosyjskiej wódki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz