Piotr Czerkawski:
Pokazany premierowo na festiwalu w Berlinie „Raj: nadzieja” był dla mnie wielką
niespodzianką. Nie spodziewałem się, że jakikolwiek film Ulricha Seidla może
okazać się równie subtelny.
Ulrich Seidl: Pańskie
zdziwienie wynikło zapewne z tego, że zamierzyłem „Nadzieję” jako film o
młodości. A młodość… Cóż, zawsze ma w sobie coś niewinnego.
To jednak niejedyna
przyczyna mojego zaskoczenia. Dotychczas rzadko kiedy opowiadał pan w swoich
filmach o bohaterach nastoletnich. Czy podczas realizacji „Nadziei” trudno było
panu odnaleźć się w ich hermetycznym światku?
Chociaż z pozoru może to wyglądać inaczej, moje zadanie nie
było trudniejsze niż praca, którą wykonuję zazwyczaj. Nie mogę też powiedzieć,
by specjalnie się od niej odróżniało. Kiedy jechałem do Afryki, by kręcić „Raj:
miłość”, czy wcześniej realizowałem „Import/Export” na Ukrainie, również
musiałem eksplorować zupełnie obce dla mnie środowiska. Przede wszystkim jednak
usiłowałem poznać i zrozumieć ludzi, którzy funkcjonują w nich na co dzień. To
najważniejsze zadanie, ale i największa przyjemność jaką znajduję dla siebie
jako reżyser. Uważam ciekawość za wielką cnotę filmowca.
(...)
W „Wierze” bardzo
zaintrygowała mnie scena, w której po latach powraca pan do bohatera pańskiego
dokumentu „Miłośnik biustów”. Czy w
przyszłości również możemy spodziewać się po panu podobnych zabiegów?
Nie sądzę. Nie jestem typem reżysera, który zaprzyjaźnia się
z bohaterami i szczególnie interesuje się ich dalszymi losami. W swoich
dokumentach opowiadam historię, którą uważam za zamkniętą i nie mam potrzeby,
by do niej powracać. Sytuacja z Rene Rupnikiem z „Miłośnika biustów” była jednak
specyficzna. Jednym z głównych tematów
tamtego filmu była skomplikowana relacja bohatera z matką. W „Wierze” Rupnik
mówi, że matka już nie żyje, a on sam musi ułożyć swoje życie na nowo. Mimo że
mamy do czynienia z filmem fabularnym, bohater opowiada prawdę o sobie i
przemyca na pole fikcji rodzaj głębokiego autentyzmu.
Zrealizowana przez
pana „rajska” trylogia przypomina mi w swoich założeniach gorzką odpowiedź na
„Dekalog” Krzysztofa Kieślowskiego. Czy ceni pan filmy tego twórcy?
Nie widziałem wszystkich części „Dekalogu”, ale przyznam, że
podziwiam Kieślowskiego. Nie mogę powiedzieć, żeby inspirował mnie
bezpośrednio, ale w swojej trylogii z całą pewnością nie staram się go atakować
ani wchodzić w polemikę.
Uczucie nadziei bywa
uważane krzepiące, ale wielokrotnie spotyka się także z lekceważeniem i jest
traktowane jako oznaka słabości. Która postawa wydaje się bliższa panu?
Nigdy nie pokusiłbym się o lekceważenie nadziei. Choćby
dlatego, że jest ona nierozerwalnie związana z wiarą i miłością. Z tych
wszystkich uczuć nadzieja wydaje mi się jednak najczystsza i w największym
stopniu wolna od nadużyć.
Więcej w piątkowym Dzienniku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz