wtorek, 24 września 2013

Podziwiam Kieślowskiego - wywiad z Ulrichem Seidlem







Piotr Czerkawski: Pokazany premierowo na festiwalu w Berlinie „Raj: nadzieja” był dla mnie wielką niespodzianką. Nie spodziewałem się, że jakikolwiek film Ulricha Seidla może okazać się równie subtelny.
Ulrich Seidl: Pańskie zdziwienie wynikło zapewne z tego, że zamierzyłem „Nadzieję” jako film o młodości. A młodość… Cóż, zawsze ma w sobie coś niewinnego.

To jednak niejedyna przyczyna mojego zaskoczenia. Dotychczas rzadko kiedy opowiadał pan w swoich filmach o bohaterach nastoletnich. Czy podczas realizacji „Nadziei” trudno było panu odnaleźć się w ich hermetycznym światku?

Chociaż z pozoru może to wyglądać inaczej, moje zadanie nie było trudniejsze niż praca, którą wykonuję zazwyczaj. Nie mogę też powiedzieć, by specjalnie się od niej odróżniało. Kiedy jechałem do Afryki, by kręcić „Raj: miłość”, czy wcześniej realizowałem „Import/Export” na Ukrainie, również musiałem eksplorować zupełnie obce dla mnie środowiska. Przede wszystkim jednak usiłowałem poznać i zrozumieć ludzi, którzy funkcjonują w nich na co dzień. To najważniejsze zadanie, ale i największa przyjemność jaką znajduję dla siebie jako reżyser. Uważam ciekawość za wielką cnotę filmowca.

(...)


W „Wierze” bardzo zaintrygowała mnie scena, w której po latach powraca pan do bohatera pańskiego dokumentu „Miłośnik biustów”.  Czy w przyszłości również możemy spodziewać się po panu podobnych zabiegów?

Nie sądzę. Nie jestem typem reżysera, który zaprzyjaźnia się z bohaterami i szczególnie interesuje się ich dalszymi losami. W swoich dokumentach opowiadam historię, którą uważam za zamkniętą i nie mam potrzeby, by do niej powracać. Sytuacja z Rene Rupnikiem z „Miłośnika biustów” była jednak specyficzna.  Jednym z głównych tematów tamtego filmu była skomplikowana relacja bohatera z matką. W „Wierze” Rupnik mówi, że matka już nie żyje, a on sam musi ułożyć swoje życie na nowo. Mimo że mamy do czynienia z filmem fabularnym, bohater opowiada prawdę o sobie i przemyca na pole fikcji rodzaj głębokiego autentyzmu.

Zrealizowana przez pana „rajska” trylogia przypomina mi w swoich założeniach gorzką odpowiedź na „Dekalog” Krzysztofa Kieślowskiego. Czy ceni pan filmy tego twórcy?

Nie widziałem wszystkich części „Dekalogu”, ale przyznam, że podziwiam Kieślowskiego. Nie mogę powiedzieć, żeby inspirował mnie bezpośrednio, ale w swojej trylogii z całą pewnością nie staram się go atakować ani wchodzić w polemikę.

Uczucie nadziei bywa uważane krzepiące, ale wielokrotnie spotyka się także z lekceważeniem i jest traktowane jako oznaka słabości. Która postawa wydaje się bliższa panu?

Nigdy nie pokusiłbym się o lekceważenie nadziei. Choćby dlatego, że jest ona nierozerwalnie związana z wiarą i miłością. Z tych wszystkich uczuć nadzieja wydaje mi się jednak najczystsza i w największym stopniu wolna od nadużyć.

Więcej w piątkowym Dzienniku 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz