wtorek, 19 listopada 2013

Efekt pracy w głowie - rozmowa z Małgorzatą Szumowską o muzyce Pawła Mykietyna





Z większością filmów Małgorzaty Szumowskiej dogadujemy się tak sobie, ale ją samą mogę nazwać rozmówczynią rewelacyjną. W związku z ukazaniem się nowego numeru "Notatnika Teatralnego" publikuję fragment naszego wywiadu dotyczącej twórczości Pawła Mykietyna. Polecam sięgnięcie do całego tekstu w "Notatniku", w którym materiał wzbogacają także podszepty Michała Englerta i Mateusza Kościukiewicza, a także - uwaga - wiersze tego ostatniego! Całkiem dobre wiersze zresztą.



Piotr Czerkawski : Pani zawodowe kontakty z Pawłem Mykietynem rozpoczęły  się w 2004 roku przy okazji filmu „Ono”. Mykietyn cieszył się już sporym uznaniem, był laureatem wielu nagród, w tym „Paszportu Polityki”. Niemniej, dla kina udzielał się dość rzadko. Miał wówczas na swoim koncie tylko muzykę do kilku dokumentów i „Egoistów” Mariusza Trelińskiego z 2000 roku. Co właściwie sprawiło, że zdecydowała się pani zaproponować mu współpracę?

Małgorzata Szumowska:  Jak to często bywa, nasze relacje zawodowe wynikły z wcześniejszych kontaktów towarzyskich. Paweł przyjaźnił się z Przemkiem Nowakowskim – współscenarzystą „Ono”. Przemek mieszkał wówczas sam i często organizował imprezy, na których pojawiał się również Mykietyn.  Paweł mieszkał wówczas vis – a – vis Przemka, wraz ze swoim psem Paryżem, którego zresztą na te spotkania przyprowadzał. Podczas jednej z imprez, suto zakrapianych oczywiście, zaczęliśmy z Pawłem dłużej rozmawiać i od razu przypadliśmy sobie do gustu. 

Po raz kolejny potwierdza się zatem mityczna teza o  roli alkoholu w tworzeniu polskiej kultury.

 Zdecydowanie tak. Paweł jest raczej osobą dość nieśmiałą, typem milczka, ale nam od samego początku rozmawiało się bardzo dobrze. Co ważne, tę samą łatwość kontaktu udało się zachować później, gdy nawiązaliśmy już współpracę zawodową. Przyznam, że byłam tym pozytywnie zaskoczona.

 Dlaczego?

W szkole filmowej uczono mnie, że w rozmowie z kompozytorem trzeba używać specyficznego języka,  koniecznie odwoływać się na przykład do zapisu nutowego. Szczególną uwagę przywiązywał do tego profesor Henryk Kuźniar – autor muzyki między innymi do „Vabanku” - którego bardzo szanowałam. Wbrew temu co mówił, udało nam się z Pawłem stworzyć relację, która nie byłaby w ogóle sformalizowana, lecz czysto intuicyjna. Podkreślę raz jeszcze, że w jej utrzymywaniu bardzo pomaga aspekt towarzyski. Mój syn jest w tym samym wieku co syn Pawła, więc często jeździmy na wspólne wakacje, spędzamy razem wieczory, spotykamy się na święta.  Czujemy się jak jedna wielka rodzina.

 W parze z relacjami towarzyskimi musiało nadejść jednak także pokrewieństwo artystyczne. Pamięta pani swoje wrażenia, gdy po raz pierwszy zetknęła się pani z muzyką Mykietyna?

To dość paradoksalne, ale zanim poznaliśmy się osobiście, prawie w ogóle jej nie znałam. Kojarzyłam ewentualnie tylko muzykę Pawła do niektórych spektakli Warlikowskiego, słyszałam też wiele pochwał pod jego adresem z ust Przemka Nowakowskiego. Pierwszym utworem Pawła, po którym w pełni doceniłam go jako artystę było „3 For 13”. Wysłuchałam go bodajże podczas koncertu w Teatrze Rozmaitości i muszę przyznać, że byłam w autentycznym szoku. Facet, którego po prostu poznałam na imprezie i namówiłam po kumpelsku na robienie filmu objawił mi się nagle jako geniusz. Oczywiście, wcześniej puszczał mi fragmenty swoich utworów, ale w kameralnych warunkach nie miały przecież szans, żeby wybrzmieć tak jak na scenie.

 Nie bez przyczyny mówi się chyba, że to właśnie muzyka jest sztuką, która zapewnia odbiorcom najgłębsze, najbardziej instynktowne doznania.

 Zawsze bardzo zazdrościłam kompozytorom umiejętności ich wywoływania. Ci najlepsi – a więc również Mykietyn – mają w sobie dar umożliwiający swobodne docieranie do pewnych rejestrów emocjonalnych, które z reguły pozostają zamknięte na przykład dla filmu. W kinie czy w literaturze trzeba najczęściej dostosować do jakiejś konwencji, wtłoczyć w zrozumiałe dla widza ramy. Próba ich zlikwidowania zwykle okazuje się pokraczna. Muzyka – tak jak na przykład poezja - ma w sobie więcej swobody, nie wynika z kalkulacji, lecz z  trudnego do zdefiniowania natchnienia. Upraszczając: mam poczucie, że Paweł po prostu słyszy efekt pracy w swojej głowie a ja muszę w żmudny sposób wypracować go na planie, konsultować go z setkami innych osób i zawierać przeróżne kompromisy.

 Jednocześnie jednak sam Mykietyn powtarza, że lubi pracę dla filmu i  teatru, bo stanowi ona część większego wysiłku wspólnotowego i pozwala mu na ucieczkę od twórczej samotności.

 Rzeczywiście, atmosfera pracy zespołowej szalenie go ożywia. Paweł jest zresztą bardzo chłonny, nie zamyka się nawet na najbardziej karkołomne inspiracje, łącznie z filmikami z YouTube. Pod tym względem stanowi przeciwieństwo nobliwego kompozytora, przypomina raczej pełnego entuzjazmu dwudziestoparolatka. 

W czym, przede wszystkim, przejawia ta jego młodzieńcza kreatywność?

 Wielką frajdę sprawia Pawłowi na przykład możliwość połączenia muzyki klasycznej z hip – hopem bądź z jego ulubionym Radiohead. Takie podejście bardzo odpowiada również mnie. Nie jestem bynajmniej przeciwniczką klasyki, często chodzę do filharmonii i zawsze jestem pod wielkim wrażeniem chociażby tradycyjnych „Pasji”.  To wszystko wciąż doskonale sprawdza się w określonym kontekście, ale jestem zdania, że współczesna muzyka potrzebuje czegoś więcej.

Podejrzewam, że waszą współpracę ułatwia to, że Mykietyn lubi przedstawiać siebie jako zagorzałego kinomana.

 Paweł naprawdę szczerze uwielbia kino. Stara się być na bieżąco i śledzić wszystkie filmy, które zdobywają nagrody na najważniejszych festiwalach. Ceni szczególnie kino art house’owe, a więc takie jakie interesuje również mnie. Czasem zdarza nam się chodzić do kina wspólnie. Razem widzieliśmy chociażby „Tajemnicę Brokeback Mountain” czy – ostatnio – „Miłość” Hanekego. Dzielenie tego rodzaju wspólnych fascynacji pozwala nam wypracować między sobą pewien szczególny kod i jeszcze bardziej zacieśnia naszą współpracę.

 Fascynacja kinem u Mykietyna wykracza poza perspektywę widza. W jednym z wywiadów wspominał, że jako artystę bardzo interesują go filmowe eksperymenty z narracją. W kontekście swojej „Pasji wg Świętego Marka” przywoływał na przykład na rozwiązania zastosowane przez Gaspara Noe w „Nieodwracalnym”

 Paweł często bardziej inspiruje się kinem niż czymkolwiek innym, chociażby współczesną muzyką klasyczną. Dzięki temu, że on wie dużo o filmie a ja znam się trochę na muzyce, możemy rozmawiać o ścieżce dźwiękowej razem. W tych dyskusjach bierze zresztą udział także mój operator, Michał Englert.

W „33 scenach z życia” wykorzystaliście fragmenty „II symfonii” Mykietyna.

 Nad muzyką pracujemy we trójkę, bo Michał dysponuje słuchem absolutnym. Ma też wrodzony talent muzyczny. Jest w stanie zagrać jakiś utwór nawet, gdy nie zna nut. Dlatego w trakcie naszych dyskusji często coś sobie z Pawłem nucą, podśpiewują i wspólnie są w stanie wpaść na naprawdę ciekawe pomysły. Sama zresztą im towarzyszę, bo też mam dobry słuch muzyczny, przecz cztery lata uczyłam się śpiewu, wciąż jestem w stanie zrobić z tego użytek. Swego czasu miałam nawet zostać śpiewaczką operową. Nic z tego jednak nie wyszło, bo nie mam aż tak dobrego głosu. Ale i tak jest całkiem przyzwoity. Zdziwiłby się pan.

Mam nadzieję, że kiedyś będę mieć okazję. Wygląda na to, że dotknęliśmy kolejnej płaszczyzny, w której wasza relacja z Mykietynem jest zupełnie unikatowa. Zazwyczaj jest przecież tak, że reżyser pokazuje kompozytorowi zmontowany materiał i prosi go o stworzenie muzycznej ilustracji do gotowych scen. U państwa ta współpraca zaczyna się zdecydowanie wcześniej.

Znamy się tak długo, że doszliśmy chyba do tego samego punktu, który Paweł osiągnął razem z Krzysztofem Warlikowskim. Warlikowski nie wyobraża sobie tworzenia spektakli bez Pawła, również włącza go do przygotowań już na etapie prób. Sama nie tylko postępuję podobnie, ale mam wręcz wrażenie, że nie umiałabym współpracować z nim inaczej. Paweł jest bardzo kreatywny, ale jednocześnie zabójczo precyzyjny. Musi poczuć, że w pełni rozumie każdy aspekt opowiadanej historii i jest absolutnie pewien rozwiązań, które chce zastosować. Siłą rzeczy dyskutujemy nad projektami już na etapie bardzo ogólnego pomysłu czy mglistych inspiracji. Potem, gdy pracuję nad scenariuszem opowiadam o nim Pawłowi, przedstawiam mu bohaterów,  wyobrażony klimat historii i z uwagą słucham jego opinii. Żeby lepiej zobrazować swoje intencje chętnie sięgam po przykłady ze świata kina, literatury czy sztuki nowoczesnej. Mamy podobne zainteresowania i wrażliwość, więc mam pewność, że Paweł będzie w stanie mnie zrozumieć.

Co dzieje się dalej?

 Kiedy mam gotowe pojedyncze sceny, pokazuję je Pawłowi a on już wtedy zaczyna eksperymentować i wypróbowywać swoje kolejne pomysły. Dzięki takiej strategii nie wywieramy na siebie presji i zostawiamy sobie duży margines swobody. Wychodzi na to, że wspólna praca nad jednym projektem zajmuje nam około roku.

Oprócz muzyki Pawła lubi pani wykorzystywać w swoich filmach gotowe piosenki rockowe. Czy Mykietyn również ma wpływ na ich dobór?

 Konkretne utwory wybieram ja, ale każdorazowo zależy mi też na opinii Pawła. Gdyby jakaś piosenka zupełnie by mu się nie spodobała, na pewno poważnie zawahałabym się nad jej użyciem. Na szczęście takie sytuacje właściwie się nie zdarzają. Wybraną przeze mnie do „W imię…” piosenkę Band of Horses odebrał na przykład bardzo pozytywnie.

(...) Więcej w nowym Notatniku Teatralnym


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz