Piotr Czerkawski: W „Zjednoczonych stanach miłości”
opowiadasz historię czterech kobiet, które nie mogą znaleźć swego miejsca w
Polsce wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Czy myślisz, że w dzisiejszych
czasach ich życie byłoby szczęśliwsze?
Tomasz Wasilewski: Jestem
pewien, że zarówno sto lat temu, jak i współcześnie wszystkie moje bohaterki
odczuwałyby te same emocje. Różnica polega na tym, że dziś
ich pragnienia zostałyby pewnie łatwiej zaakceptowane przez otoczenie. Pytanie
tylko, czy byłoby to dla mnie wciąż interesujące? W kobietach, które portretuję
na ekranie, fascynuje mnie przecież właśnie rozdźwięk pomiędzy marzeniami, a
niemożnością ich spełnienia.
W roku 1990 miałeś tylko dziewięć lat. Jak wspominasz
tamten czas?
Wychowałem się w małym mieście bardzo podobnym do tego, które pokazuję w filmie.
Pamiętam, że w każdą niedzielę chodziłem z rodzicami do kościoła, który stał w
szczerym polu, a i tak co godzinę zapełniał się do ostatniego miejsca.
Katolicyzm wywierał realny wpływ na styl życia – w całej okolicy nie było
rozwodników ani rodzin bezdzietnych. Miałem poczucie, że wszyscy są do siebie
podobni i żyją według tych samych wzorców, w jednakowych mieszkaniach w
bliźniaczo podobnych do siebie blokach. „Zjednoczone…” wzięły się z tego, że po
latach spróbowałem odpowiedzieć na pytanie: „Co właściwie mogło dziać się w
życiu ludzi funkcjonujących w takich realiach?”.
Jak wyglądała wtedy pozycja kobiet?
Większość z nich spędzała czas w domach. Podczas gdy
mężowie szli do pracy w jednostce wojskowej, moja mama i jej koleżanki
spotykały się we własnym gronie, codziennie około południa rytualnie popijały
kawę, pogrążały się w rozmowach, a potem wspólnie gotowały obiady dla rodziny.
Jako dziecko regularnie im towarzyszyłem, przesiąkłem atmosferą tych spotkań.
Równie duży wpływ wywarła na mnie starsza o cztery lata siostra, która często
zapraszała do domu przyjaciółki. To wszystko chyba tłumaczy dlaczego
po latach napisałem „Zjednoczone…” właśnie z perspektywy kobiet.
Twoje bohaterki są mocno naznaczeni przez komunę. Czy
myślisz, że dziś w naszym kraju zmagamy się jeszcze z piętnem poprzedniego
ustroju?
Tych kilka lat życia w komunizmie bardzo mnie osobiście ukształtowało, choć trudno mi
powiedzieć jak konkretnie. Moja starsza siostra na pewno odczuwa coś podobnego
jeszcze mocniej. Świadomość, że jako kraj zmarnowaliśmy czterdzieści parę lat
na funkcjonowanie w nieludzkim systemie może być paraliżująca, ale z drugiej
strony sprawia, że teraz chętnie nadrabiamy stracony czas. Nie bez powodu
Polacy masowo poparli przecież Unię Europejską, a dziś chętnie podróżują po
świecie.
(…)
Do scenariusza „Zjednoczonych…” wróciłeś po ośmiu latach
przerwy. Jak dużo zmian wprowadziłeś do pierwowzoru?
Na pewno uczyniłem zawarte w nim emocje mniej
ekstremalnymi. Poza tym zacząłem zadawać sobie inne pytania niż kiedyś. Dawniej
związek Jacka i Agaty interesował mnie ogólnie jako relacja damsko – męska.
Dziś liczy się dla mnie przede wszystkim fakt, że to para z 15 – letnim stażem.
Cieszę się, że taka ewolucja w moim myśleniu nastąpiła i mam nadzieję, że
będzie trwać dalej. Jestem wielkim fanem „Miłości” Hanekego i chciałbym
nakręcić kiedyś równie mądry film. Doskonale wiem jednak, że jeszcze długo nie
będzie to możliwe, bo wciąż mam za mało życiowego doświadczenia.
Byłeś zaskoczony faktem, że jury festiwalu w Berlinie
uhonorowało cię właśnie za scenariusz?
Tak, bo do tej pory nagradzano
mnie za reżyserię, a jako scenarzysta nie byłem za bardzo doceniany,
szczególnie na festiwalach filmowych. Już w werdykcie podkreślono, że to
także nagroda dla całej ekipy, bo sposób skonstruowania postaci pozwolił
zabłysnąć czterem głównym aktorkom. Po gali miałem przyjemność długo
rozmawiać z Meryl Streep, która potwierdziła te słowa i powiedziała, że od razu
po seansie jury uznało film za godny jakieś nagrody. Miałem wrażenie, że mówi
szczerze. Tym bardziej, że potem weszła na poziom osobisty, wyznała, że bardzo
przeżyła „Zjednoczone…”, doskonale rozumie jego bohaterki i dziękuje mi za ten
film. Usłyszeć podobne słowa od wielkiej ikony kina to najpiękniejsze, co mogło
mi się przytrafić.
Czy sądzisz, że Srebrny Niedźwiedź oprócz radości
ściągnie na ciebie presję?
Na szczęście nie mam czasu, by o
niej myśleć. Teraz marzę tylko o tym, by oderwać się od tego całego zgiełku,
wyjechać gdzieś na miesiąc i dokończyć kolejny scenariusz. Muszę to
zrobić, by jak najszybciej wrócić na plan.
(...)
Cały wywiad ukazał się w kwietniowym numerze miesięcznika Zwierciadło
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz